Mazovia MTB - Olsztyn
Niedziela, 29 maja 2011
· Komentarze(0)
Kategoria Dłuższe wycieczki, W towarzystwie, Zawody
Do Olsztyna docieramy już w sobotę. Na kwaterze oprócz nas jeszcze z 10 osób i prawie wszyscy startują więc panuje fajna atmosfera. Rano bez pośpiechu zbieramy się i na parking mimo koniecznego objazdu docieramy prawie półtorej godziny przed startem. Pogoda i frekwencja dopisała bo parking już mocno zapchany. Miejsce startu to położony kilkaset metrów dalej stadion leśny, a właściwie jego resztki. Ale jest tu bardzo ładnie. Idę jeszcze na chwilę do biura no i do nutrenda po żel. Kupuje jeszcze dodatkowo pierwszy raz turbosnacka, która podobno ma dać Powera na końcówkę
Jedziemy jeszcze na krótką rozgrzewkę. Wyjazd ze stadionu to najpierw błoto, potem piach i dalej trochę pod górkę po zakrętach. Od razu widzę, że na błocie będzie korek. Sektor już w połowie zapełniony więc postanawiam nie pchać się bo i tak na pewno ktoś stanie i będzie powolna przeprawa. Ustawiam się więc na końcu. Zbiega to się też z moją taktyką na dzisiaj, czyli nie zarzynania się na początku. W Legionowie początek pojechałem w miarę spokojnie i cały wyścig jechało mi się dobrze więc zamierzam powtórzyć to i tutaj.
Dzisiaj odstępy trochę dłuższe bo ruszamy 1,5 minuty po 1 sektorze. Nie myliłem się co do zatoru, ale przejeżdżam sobie bez stresu przez błotko i potem chwilę spaceruje po piachu. Chwilę potem patrzę za siebie i stwierdzam, że jestem ostatni z sektora. Dziwnie jakoś. Jednak już na górkach przeskakuje kilka pozycji do przodu. Początkowe kilometry do rozjazdu FITa sa głównie w lesie. Cały czas jednak lekko w górę lub w dół. Czasem trochę piachu. Jedzie mi się bardzo dobrze, co kilka minut wyprzedzam kolejnych zawodników. Ogólnie jest szybko, więc tworzą się też małe grupki. Dobrze mi się jedzie, pulsometr pokazuje cały czas w okolicach 185, ale nie czuje zmęczenia. Około 15 km na podjeździe wyprzedza mnie, ktoś z czołówki w koszulce Kliwer Bike Team. Okazuje się, że to Daniel Pepla, który złapał wcześniej gumę. Akurat jadę w 4 osobowej grupie, jednak różnica tempa duża i nikt nie próbował złapać koła. Gdzieś po 20 km kończą się lasy i wjeżdżamy w bardziej odkryty teren. Jadę w kilkuosobowej grupce, jadę pierwszy i oczywiście nikt się nie kwapi żeby dać zmianę, chociaż w pewnym momencie zrobiła się między nami przerwa i mogłem odskoczyć. Decyduje się jednak trochę odpocząć i zjeżdżam prawie na koniec. Dalej bardzo dobrze mi się jedzie chociaż puls cały czas wysoki. Wjeżdżamy na pola, lekki podjazd i za chwilę grupa się rwie. Ktoś tam przysnął w środku i już jest kilkanaście metrów. Zaczyna mocno wiać, akurat daje prosto w twarz. Zastanawiam się czy się nie zmulę zaraz jak to często bywa po godzinie jazdy. Jednak nie jest źle. Co 20 minut łykam żel i cisnę dalej. Co chwilę tasuje się tutaj zawodnikiem z velmaru, i jednym w koszulce polmo-łomianki. Jakieś 200 metrów z przodu widzę grupkę, ale sam nie mam szans dojść, bo za bardzo wieje. Velmar próbuje, ale zawisa po kilkudziesięciu metrach. Ja widzę, że do mnie zbliża się za to z tyłu inna grupa więc postanawiam poczekać. Jest 30 km, tempo dużo wyższe, momentalnie dochodzimy velmarowca, ale on dołącza. Na asfalcie chwilę prowadzę, ale zwalniam i puszczam przodem 3 osoby. Podjazd, nagle tempo wzrasta, ktoś krzyczy żeby jechać spokojnie to dojedziemy razem, kilka osób zostaje, ja trzymam się z przodu. Dalej stromy zjazd z zakrętem w prawo, prędkość ponad 55 km/h 3 gości wynosi nieźle na zewnętrzną, ledwo unikają krzaków. Grupka stopniała o połowę. Trzymamy dalej dobre tempo, do tego zaczynają się większe górki i dochodzimy grupkę którą widziałem wcześniej 200 metrów przed sobą. Jedzie w niej 2 zawodników z biketires którzy uciekli mi na 20 km. Jest też velmar i polmo-łomianki. Gdzieś w międzyczasie 2 bufet, na poprzednim tylko kilka łyków wody wziąłem więc teraz pora na powerada. Kilka szybkich zjazdów po polach, trochę piachu(dzisiaj zupełnie mi nie przeszkadza, opony napompowane idealnie i idę jak przecinak) i około 40 km wjeżdżamy znowu w las, jest też trochę odcinków brukowanych i dalej pagórkowato, podjazdy robią się trochę dłuższe. Łykam ostatnią porcję żela, i zaraz potem zaczynam łykać zawodników przede mną. Zostawiam za sobą całą grupę. Tuż przed bufetem na podjeździe starszy gość stoi na drodze, kręci film i krzyczy „bufet za 500 metrów jedź lewą stroną bo łatwiej” dziękuje za rady i zaraz docieram do bufetu. Tu tylko parę łyków wody i za chwilę widzę przed sobą najstromszy jak dotąd podjazd na jakieś polne wzgórze. Wjeżdżam ze środka, chociaż niektórzy przede mną prowadzą. Z góry widać trasę na kilkaset metrów do przodu i do tyłu. Fajny widok. Wszędzie kolarze. W ogóle to ostatnie 15 km to najciekawszy fragment trasy. Sporo ostrzejszych podjazdów, singli i wąskich krętych zjazdów. Dojeżdżam do jakiejś drogi, chyba wzdłuż torów po betonowych płytach i zaczynam zamulać. Na szczęście ktoś mnie wyprzedza i szybko siadam na koło. Łykamy na płytach trzy osoby po czym trochę źle wchodzę w zakręt do lasu i gubię koło. Postanawiam wypić tajemniczy specyfik, który nabyłem przed zawodami. Smakuje jak jakiś antybiotyk i mam nadzieje, że nie będę za chwilę wymiotował. Na szczęście żołądek jakoś to przyjął, ale wielkiego Powera to z tego nie było (mimo 800 mg tauryny i 200 kofeiny). Za chwilę stromy podjazd w lesie. Mało kto przede mną jedzie, większość wchodzi. Zrzucam z przodu na małą tarczę i cisnę. Sporo korzeni, ale podjazd wcale nie taki trudny. Dojeżdża do mnie zawodnik z Planji i mówi, że ładnie podjeżdżam, sam jednak robi to i tak trochę lepiej bo mnie wyprzedza na szczycie. Dalej kolejny podjazd, chyba stromszy niż poprzedni, znowu ludzie podchodzą. Powtarzam schemat z poprzedniej górki jednak tym razem nie mam wolnej drogi bo przede mną ktoś jedzie, a wyżej 2 zawodników spaceruje. Krzyczę żeby dali przejazd, oni ładnie się rozstępują po czym za chwilę gość przede mną schodzi i mnie blokuje. Fuck! Muszę zejść. Idę, ale ciężko i powoli bo czuje, że zaraz w obu łydkach złapią mnie skurcze. 3-4 osoby mnie mijają w tym velmar i polmo-łomianki. Gdybym nie musiał zejść na pewno bym to podjechał bez problemu. Od tego momentu jakby mnie lekko odcina, jadę za grupą i nie bardzo mam siłę przyspieszyć mimo, że to końcowe km. Trochę szkoda bo odległość nie wzrasta więc jeszcze kilka pozycji mógłbym zyskać. Końcówka po lesie miejskim, bardzo fajna, kręte zjazdy, skarpy i dużo frajdy. Na ostatnim zjeździe atakuje jeszcze velmarowca i wyprzedzam go tuż przed wjazdem na stadion.
Wynik 2:23:00, 106/469 i 31/103 w M2. Do zwycięzcy 23 minuty. Tym razem jestem zadowolony, zabrakło troszkę sił w końcówce, ale cały wyścig jechałem mocno i bez większych błędów. Na pewno najfajniejsza trasa w tym roku.
Jedziemy jeszcze na krótką rozgrzewkę. Wyjazd ze stadionu to najpierw błoto, potem piach i dalej trochę pod górkę po zakrętach. Od razu widzę, że na błocie będzie korek. Sektor już w połowie zapełniony więc postanawiam nie pchać się bo i tak na pewno ktoś stanie i będzie powolna przeprawa. Ustawiam się więc na końcu. Zbiega to się też z moją taktyką na dzisiaj, czyli nie zarzynania się na początku. W Legionowie początek pojechałem w miarę spokojnie i cały wyścig jechało mi się dobrze więc zamierzam powtórzyć to i tutaj.
Dzisiaj odstępy trochę dłuższe bo ruszamy 1,5 minuty po 1 sektorze. Nie myliłem się co do zatoru, ale przejeżdżam sobie bez stresu przez błotko i potem chwilę spaceruje po piachu. Chwilę potem patrzę za siebie i stwierdzam, że jestem ostatni z sektora. Dziwnie jakoś. Jednak już na górkach przeskakuje kilka pozycji do przodu. Początkowe kilometry do rozjazdu FITa sa głównie w lesie. Cały czas jednak lekko w górę lub w dół. Czasem trochę piachu. Jedzie mi się bardzo dobrze, co kilka minut wyprzedzam kolejnych zawodników. Ogólnie jest szybko, więc tworzą się też małe grupki. Dobrze mi się jedzie, pulsometr pokazuje cały czas w okolicach 185, ale nie czuje zmęczenia. Około 15 km na podjeździe wyprzedza mnie, ktoś z czołówki w koszulce Kliwer Bike Team. Okazuje się, że to Daniel Pepla, który złapał wcześniej gumę. Akurat jadę w 4 osobowej grupie, jednak różnica tempa duża i nikt nie próbował złapać koła. Gdzieś po 20 km kończą się lasy i wjeżdżamy w bardziej odkryty teren. Jadę w kilkuosobowej grupce, jadę pierwszy i oczywiście nikt się nie kwapi żeby dać zmianę, chociaż w pewnym momencie zrobiła się między nami przerwa i mogłem odskoczyć. Decyduje się jednak trochę odpocząć i zjeżdżam prawie na koniec. Dalej bardzo dobrze mi się jedzie chociaż puls cały czas wysoki. Wjeżdżamy na pola, lekki podjazd i za chwilę grupa się rwie. Ktoś tam przysnął w środku i już jest kilkanaście metrów. Zaczyna mocno wiać, akurat daje prosto w twarz. Zastanawiam się czy się nie zmulę zaraz jak to często bywa po godzinie jazdy. Jednak nie jest źle. Co 20 minut łykam żel i cisnę dalej. Co chwilę tasuje się tutaj zawodnikiem z velmaru, i jednym w koszulce polmo-łomianki. Jakieś 200 metrów z przodu widzę grupkę, ale sam nie mam szans dojść, bo za bardzo wieje. Velmar próbuje, ale zawisa po kilkudziesięciu metrach. Ja widzę, że do mnie zbliża się za to z tyłu inna grupa więc postanawiam poczekać. Jest 30 km, tempo dużo wyższe, momentalnie dochodzimy velmarowca, ale on dołącza. Na asfalcie chwilę prowadzę, ale zwalniam i puszczam przodem 3 osoby. Podjazd, nagle tempo wzrasta, ktoś krzyczy żeby jechać spokojnie to dojedziemy razem, kilka osób zostaje, ja trzymam się z przodu. Dalej stromy zjazd z zakrętem w prawo, prędkość ponad 55 km/h 3 gości wynosi nieźle na zewnętrzną, ledwo unikają krzaków. Grupka stopniała o połowę. Trzymamy dalej dobre tempo, do tego zaczynają się większe górki i dochodzimy grupkę którą widziałem wcześniej 200 metrów przed sobą. Jedzie w niej 2 zawodników z biketires którzy uciekli mi na 20 km. Jest też velmar i polmo-łomianki. Gdzieś w międzyczasie 2 bufet, na poprzednim tylko kilka łyków wody wziąłem więc teraz pora na powerada. Kilka szybkich zjazdów po polach, trochę piachu(dzisiaj zupełnie mi nie przeszkadza, opony napompowane idealnie i idę jak przecinak) i około 40 km wjeżdżamy znowu w las, jest też trochę odcinków brukowanych i dalej pagórkowato, podjazdy robią się trochę dłuższe. Łykam ostatnią porcję żela, i zaraz potem zaczynam łykać zawodników przede mną. Zostawiam za sobą całą grupę. Tuż przed bufetem na podjeździe starszy gość stoi na drodze, kręci film i krzyczy „bufet za 500 metrów jedź lewą stroną bo łatwiej” dziękuje za rady i zaraz docieram do bufetu. Tu tylko parę łyków wody i za chwilę widzę przed sobą najstromszy jak dotąd podjazd na jakieś polne wzgórze. Wjeżdżam ze środka, chociaż niektórzy przede mną prowadzą. Z góry widać trasę na kilkaset metrów do przodu i do tyłu. Fajny widok. Wszędzie kolarze. W ogóle to ostatnie 15 km to najciekawszy fragment trasy. Sporo ostrzejszych podjazdów, singli i wąskich krętych zjazdów. Dojeżdżam do jakiejś drogi, chyba wzdłuż torów po betonowych płytach i zaczynam zamulać. Na szczęście ktoś mnie wyprzedza i szybko siadam na koło. Łykamy na płytach trzy osoby po czym trochę źle wchodzę w zakręt do lasu i gubię koło. Postanawiam wypić tajemniczy specyfik, który nabyłem przed zawodami. Smakuje jak jakiś antybiotyk i mam nadzieje, że nie będę za chwilę wymiotował. Na szczęście żołądek jakoś to przyjął, ale wielkiego Powera to z tego nie było (mimo 800 mg tauryny i 200 kofeiny). Za chwilę stromy podjazd w lesie. Mało kto przede mną jedzie, większość wchodzi. Zrzucam z przodu na małą tarczę i cisnę. Sporo korzeni, ale podjazd wcale nie taki trudny. Dojeżdża do mnie zawodnik z Planji i mówi, że ładnie podjeżdżam, sam jednak robi to i tak trochę lepiej bo mnie wyprzedza na szczycie. Dalej kolejny podjazd, chyba stromszy niż poprzedni, znowu ludzie podchodzą. Powtarzam schemat z poprzedniej górki jednak tym razem nie mam wolnej drogi bo przede mną ktoś jedzie, a wyżej 2 zawodników spaceruje. Krzyczę żeby dali przejazd, oni ładnie się rozstępują po czym za chwilę gość przede mną schodzi i mnie blokuje. Fuck! Muszę zejść. Idę, ale ciężko i powoli bo czuje, że zaraz w obu łydkach złapią mnie skurcze. 3-4 osoby mnie mijają w tym velmar i polmo-łomianki. Gdybym nie musiał zejść na pewno bym to podjechał bez problemu. Od tego momentu jakby mnie lekko odcina, jadę za grupą i nie bardzo mam siłę przyspieszyć mimo, że to końcowe km. Trochę szkoda bo odległość nie wzrasta więc jeszcze kilka pozycji mógłbym zyskać. Końcówka po lesie miejskim, bardzo fajna, kręte zjazdy, skarpy i dużo frajdy. Na ostatnim zjeździe atakuje jeszcze velmarowca i wyprzedzam go tuż przed wjazdem na stadion.
Wynik 2:23:00, 106/469 i 31/103 w M2. Do zwycięzcy 23 minuty. Tym razem jestem zadowolony, zabrakło troszkę sił w końcówce, ale cały wyścig jechałem mocno i bez większych błędów. Na pewno najfajniejsza trasa w tym roku.