Na maraton przyjechaliśmy dzień wcześniej więc ruszyliśmy trochę pozwiedzać miasto. Zaskoczeniem były przede wszystkim ciągłe górki nawet w mieście. Na starówce widać, że sporo osób zjechało wcześniej bo co jakiś czas mijamy rowerzystow w koszulkach mazovii. Wrzucam tu też 4 km z rozgrzewki.
Dzisiaj znowu się wybraliśmy razem pojeździc. Kierunek Las Kabacki, ale wczesniej zaliczyliśmy kilka podjazdów na Kopie. Asia 3x chodnikiem, ja trawą (3x północ i raz stromym na niższą górkę od południowego wschodu). Trawa skoszona, więc fajnie. Do tego zaskakująco łatwo się podjeżdżało. W Legionowie zgubiłem gdzieś okularki więc pojechaliśmy do Airbika na KEN po nowe, a z tamtąd jeszcze na Kazoorkę. A chłopaki kopią nowe coraz wyższe hopy. Ciekawe czy przypadkiem jakieś zawody się nie szykują. Ja oczywiście nie mogłem sobie odmówic podjazdu i przyatakowałem od północno zachodniej strony. Za pierwszym razem zabrakło kilkunastu metrów bo mi się przednie koło uśliznęło. Ścieżka trochę rozmyta po ostatnich opadach więc było trochę ciężej, ale za drugim razem już się udało. Teraz czeka najstromsza północna strona. Ale tam chyba jednak nie da rady. Kiedyś próbowałem podjechac na crossie to tylko kilkanaście metrów się udało. Po Kabackim zrobiliśmy dwie rundki. Meszek jakby mniej, ale za tą już jest sporo komarów. Powrót przez Przyczółkową.
Normalnie dzisiaj to jakieś święto chyba. Robert zadzwonił, że chce pojeździc. Do tego Asia mówi, że jak z roboty wróci to chętnie do nas dołączy. No to ok. Z bratem umawiam się na Polach Mokotowskich. Trochę się grzebałem w domu i pozatym bardzo duże korki dzisiaj więc się chwilę spóźniam. Z pól kierujemy się w stronę Ursynowa. Ciężko się przebic przez miasto bo bardzo dużo ludzi wszędzie. Postanawiam pokazac Robertowi Ursynowskie górki bo nie był jeszcze na nich. Na początek na Kopę. Mówię mu żeby jechał chodnikiem bo trawie za cięzko mu będzie, ale próbuje za mną. W efekcie wjeżdża gdzieś do 2/3. Chwilę stoimy na górze, ale nie długo bo niestety, ale pojawiły się meszki. Już wczoraj jak jeździłem zauważyłem, że wykluło się sporo robactwa, ale te małe gówna są najgorsze. Jest ich od groma i odrazu ze 3 mnie gryzą. W międzyczasie na trenuje jeszcze dwóch młodych chłopaków z WKK. Nieżle smigają. Jedziemy dalej aby nie dac się zeżrec. Teraz na kazoorkę. Nie byłem tam od zeszłego roku, i się mocno zdziwiłem bo widac ze zjazdowcy mocno popracowali nad nią. Sa nawet zainstalowane metalowe rampy. Ale jest też trochę podjazdów. 2x podjeżdżam strome ścianki. Od północy i zachodu. Tutaj już konkretne nachylenie, ale jakoś lekko poszło. Na górze znowu kupa robactwa. Jedziemy na rundkę do lasu. Przy polanie, na zakręcie jakiś gośc nie patrzy na drogę i jedzie centralnie na mnie. Ja hamuje, ale on zawuaża mnie za późno i w efekcie kurczowo zaciska klamki. W efekcie zalicza piękne OTB w krzaki. Po kilku minutach spotykamy się z Asią. Robert już trochę zmęczony. Jedziemy jeszcze rundkę po lesie i Moczydłowską w stronę Poleczki. Po drodze jednak jeszcze do Maca przy Realu na cheesburgera bo trochę zgłodnieliśmy. Brat pojechał do Puławskiej, a my do Kenu. Wracając przy Kopie Cwila wjechałem jeszcze w psa który wbiegł na ścieżkę i zatrzymał się tuż przedemną. Jakimś cudem skręciłem się chyba w locie na bok i nie przeleciałem prze kierę. Do tego na szczęście wolno jechałem. Pies się trochę wystraszył.
Po robocie wyciągnąłem żonę na rower. Pojechaliśmy do Kabackiego, ludzi dzisiaj od groma, ale pogoda piękna więc nie dziwne. Sporo pokręciliśmy się po lesie. Nawet chwile po błocie jeździliśmy bo północne ścieżki jeszcze zalane. Tempo regeneracyjne, ale puls i niski po niedzieli.
Pod wieczór wybraliśmy się z Asią na lody do parku przy Racławickiej. Nogi dzisiaj cały czas zmęczone, ale pokręcenie w wolnym tempie pomogło. Mieliśmy jeszcze pojechac na Pola Mokotowskie, ale po lodach trochę się zimno zrobiło i wróciliśmy do domu.
Wczoraj pogoda się popsuła i z jazdy nic nie wyszło więc wyskoczyliśmy dzisaj poruszać się po świątecznym obżarstwie. Początkowo łąkami i lasami do Porosiuk po drodze zaliczając wszytkie mosty na Krznie. W Porosiukach przejechaliśmy przez tory nowym asfaltem do Jaźwin. Asfalt się skończył więc zawróciliśmy i powrót do Białej lasem, ale tym razem bliżej torów. Potem jeszcze pokręciliśmy się trochę po mieście i na koniec na górki do parku. Asia trochę potrenowała podjazdy i zjazdy. Dobrze jej szło bo tam gdzie próbowała wjechać to się jej udało. Wycieczka na krótko, chociaż wziąłem rękawki to się nie przydały bo pogoda całkiem inna niż wczoraj i bardzo ciepło.
Mieliśmy rano pojechac pooglądac biegaczy na półmaratonie warszawskim, ale późno poszliśmy spac i do tego zmiana czasu popsuła te plany. Wyjechaliśmy więc około 13. Wcześniej jeszcze z godzinę pogrzebałem przy Asi rowerze bo stał nieużywany od września. Podłączył się też do nas Jarek po kręcił się w okolicy i pojechaliśmy w stronę starówki. Tempo wolne, przez co przez większośc drogi było mi chłodno. Niby było słońce, ale często zachodziło, a powietrze bardzo zimne. Rozgrzewałem się tylko dzięki podjazdom po drodze. Aha mnie zaskoczyła bo podjeżdżała wszystko w dobrym tempie. Ze starówki pojechaliśmy w stronę zoo, misie się obudziły więc chwilę poobserwowaliśmy i potem przez most świętokrzyski i dalej standardowo do domu. Początkowo miało byc na kebaba, ale ostatecznie wybraliśmy spaghetti w domu. Plan w tym tygodniu w dupie bo zamiast prawie 8,5 godziny było tylko 7,a le może nadrobię jutro bo ma cyc cieplej.
Od rana znowu duży upał, około około 14 przyszła jednak burza i popadało z 1,5 godziny. Wyjechaliśmy o 17 świeciło już słońce i wydawało się że pogoda idealna. Niestety jechało się bardzo ciężko, w powietrzu duża wilgoć, w lasach momentami aż siwo od pary wodnej, do tego temperatura nie spadła za bardzo. Pojechaliśmy przez Górecko Stare żółtym szlakiem na Floriankę w nadziei że uda się pooglądać hodowlę koników polskich. Po drodze zaraz za Majdanem Kasztelańskim z lasu wybiegł wilk (tak nam się przynajmniej wydaje bo do psa nie był wcale podobny). Agresywny jednak nie był i tylko błąkał się przy drodze, a potem biegł za nami aż do Górecka. Przy wjeździe do lasu na żółtym zaczęły nas gonić chmary dużych much. Początkowo kilka, ale za chwilę dołączały kolejne. Trzeba było jechać około 25 km/h żeby zostawić je w tyle. Jednak czasami się tyle nie dało i znowu nas doganiały. Nie było by w tym nic strasznego gdyby nie fakt że one gryzły! Odpuściły dopiero przy Floriance czyli przeleciały za nami ze 4 km. Niestety koników nie było więc nie zatrzymując się pojechaliśmy dalej żeby nie wabić tych parszywych much. Dalej do Zwierzyńca już spokojnie. Zajechaliśmy najpierw na stawy Echo, a potem na pyszne lody. Powrót do Borowiny już asfaltem.