Korzystając z wolnego popołudnia zaplanowałem dłuższy wyjazd. Chciałem między innymi zobaczyc stawy raszyńskie i pojeździc trochę w tamtej okolicy. Początkowo do Lasu Kabackiego, ale nietypową drogą bo wzdłuż Nowoursynowskiej szukałem ścieżki wiodącej po skarpie. Kilka razy zjeżdzałem i podjeżdzałem ze skarpy ale jakoś nie mogłem znaleźc i tylko zafundowałem sobie na rękach i nogach kurację z pokrzyw. Dojehałem do Lasu Kabackiego i zauważyłem że zaczyna mi wariowac licznik i skacze z 25 km/h na 17. Zatrzymałem się coś tam pokombinowałem i pojechałem dalej po 100 metrach nagle czuję ukłucie pod szyją. Okazało się że osa wleciała mi pod koszulkę. Wjąłem żądło, dobrze że nie było 5 zm wyżej bo mógł byc szpital. Oczywoście bydle nie wyleciało tylko dalej buszowało gdzieś w okolicy brzucha, ale po chwili jakoś się jej pozbyłem. Patrze na pulsometr tętno w normie:), szyja nie puchnie więc jade dalej. Po kolejnych 100 metrach licznik odmówił posłuszeństwa całkowicie. Do tego nic nie można za bardzo porobic bo niemiłosiernie żra komary. Zmiwniłem więc plany i pojeździłem tylko trochę po kabackim bo już byłem za bardzo wkur.. żeby gdziekolwiek jechac. Kilka rundek po lesie i powrót przez Natolin. Wcześniej pobrudziłem okulary więc schowałem je do plecaka i po chwili mucha w oku:) Przynajmniej pogoda ładna. Ponad połowa dystansu wyliczona przez gpsies.com
Pojeździliśmy trochę wzdłuż Wisły, potem do Lasku Bielańskiego, przy UKSW i dalej Marymoncką i Prymasa do domu. Tempo raczej spacerowe, a po 21 jak wracałem już niestety ciemno, przez co prawie rozjechałem dużego wilczura na Niepodległości. W ostaniej chwili go zauważyłem, ale jakoś się udało wychamować i ominąć:)
Doopiero wieczorem wybrałem się żeby pojeździc. Pogoda jak to ostatnio w wekkendy cienka. Przelotny deszcz i silny wiatr. Pojechałem na Agrykolę, tam 3x podjazd potem na pola i dalej wzdłuż Żwirki do Racławickiej. Niestety na skrzyżowaniu z Odyńca złapałem gumę (typowy snake - nie wyhamowałem przed doś ostrym krawęznikiem) i dalej z buta. Na szczęście metro było blisko.
Pulsometr coś dzisiaj przez pierwsze pare minut wariował pokazywał jakieś tętna ponad 200, ale potem już wszystko ok. Podejrzewam że elektrody jeszcze dobrze się nie nawilżyły.
Jak zwykle do Lasu Kabackiego, tyle że dzisiaj pierwsza jazda z pulsometrem. Jeździłem tak jak zwykle żeby sprawdzic jakie to mniej więcej tętno. Poza tym gorąco i duszno.
Po pracy pojechałem na drugi koniec miasta po pulsometr. Ledwo zdązyłem mimo, że miałem kupę czasu. Ale jechało się dzisiaj jakoś średnio, przed pierwszą częśc trasy wiatr w twarz i do tego gorąco i cały czas miałem czerwone światła.
Postanowiłem, że dzisiaj w końcu pojadę gdzieś dalej i zrobię 100 km. Jako cel wybrałem Czersk bo już dawno miałem tam pojechać, ale jakoś nie było okazji. Jedyną przeszkodą był bardzo duży upał dlatego wyruszyłem o 9.30. Dojazd standardowo do Konstancina i dalej trochę asfaltami do Słomczyna i stąd żółtym szlakiem wzdłuż wału i czasem jego koroną. Wg pierwotnego planu miałem tędy wracać a dojaz miał być przez Lasy Chojnowskie czerwonym szlakiem, ale zamieniłem trasy bo po południu bym chyba dostał udaru w takim słońcu. W lesie choć duszno, było przynajmniej trochę cienia. Wzdłuż żółtego dojeżdzam do Góry Kalwarii po drodze było parę zjazdów i podjazdów ze skarpy z czego bardzo nietypowy i stromy zjazd po bruku już na zielonym szlaku do Czerska. Tu miejscami spore kałuże i patelnia, zero cienia i spokojnie ze 35 stopni w słońcu. Po kilku km docieram pod skarpę na której stoi zamek.
Podjazd wcale nie jakiś strasznie stromy, ale i tak spory jak na okołowarszawskie tereny. Jako że dochodziła 12 to postranowiłem chwile czasu posiedzieć na zamku i pozwiedzać ruiny (bilet z 50% zniżką dla rowerzystów - ciekawe:)). Ku mojemu zaskoczeniu baszty są dobrze zachowane i można nawet wyjść na samą górę skąd jest bardzo ładny widok.
Po odpoczynku i pozwiedzaniu powrót do Góry Kalwarii tą samą trasą z zaliczeniem dosyć ciężkiego podjazdu po bruku. Dalej skierowałem się na czerwony szlak do Zalesia, który z wyjątkiem paru pierwszych km prowadzi w całości przez las. Oczywiście nie obyło się bez małego pomylenia drogi. W lesie dużo przyjemniej choć duszno.
Po drodze zrobiłem jeszcze mały przystanek w Zalesiu, gdzie pomoczyłem się do kolan w wodzie (zupie) z jeziorka. Szkoda że zapięcia nie miałem bo bym chyba popływał. Ludzi jak zwykle w weekend pełno.
Dojazd na piłkę na Kajakową jak zwykle kawałek Lasem Kabackim. Bardzo gorąco, trochę wysiłku i pot leje się strumieniami. A tylu komarów co w tym roku to jeszcze chyba nie widziałem, wystarczy się na chwile na przejściu zatrzyma i już kilka siada.
Dzisiaj kończyłem o 15 więc zaplanowałem trochę dłuższą jazdę. Wybór padł na MPK i dwie tamtejsze rzeki - Świder i Mienia wzdłuż których są podobno fajne ścieżki. I rzeczywoście ciężko coś podobnego znaleźc w okolicach Warszawy. Dojazd podobnie jak w marcu, przez Siekierkowski i ścieżką wzdłuż wału, ale tym razem skręciłem w lewo nieco wcześniej i wyjechałem w okolicach Anina. Potem prosto na południa do Józefowa i nad Świder. Pierwszy przystanek pod mostem kolejowym.
Niestety za długo nie da się nigdzie posiedziec bo niemiłosiernie tną komary. Później w lesie to już się zatrzymywałem tylko żeby spojrzec na mapę, a i to odbywało się w ciągłej walce z insektami. Dalej ruszyłem wzdłuż rzeki niebieskim szlakiem. Bardzo fajna ścieżka i miejscami ciągnąca się kilkadziesiąt cm od rzeki i skarp, nie brakuje też powalonych drzew i piaskownic.
W miejscowości Mlądz przejeżdzam rzekę i kieruję się na Mienię. Tu mała przerwa na batonika i dalej wzdłuż rzeki. Single track jeszcze lepszy niż nad Świdrem co chwila zakręty i małe zjazdy i podjazdy, a wszystko nad samym brzegiem.
Tak dojerzdżam do szosy lubelskiej a wysokości Wiązownej. Tu zawracam do MPK i jadę niebieskim szlakiem, w lesie sporo piachu czasami prowadzę, zdecydowanie za mocno napompowane miełem opony, poza tym bardzo duszno wypiłem 1,5 l wody i dalej było mało. Zgdonie z tradycją po kilku km przegapiam szlak i zamiast niebieskim do Radości jadę żółtym do Józefowa. Po drodze, w lesie widziałem sporą sarnę, zatrzymałem się żeby zrobić zdjęcie, ale się spłoszyła i uciekła. W okolicach Borowej Góry skręcam na czarny. W tej okolicy widac kilka fajnych górek. Z lasu wyjechałem w Miedzeszynie i stąd powrót do domu podobną drogą.
Po robocie wyjechalem około 19.30 więc z braku wielu opcji standarowo do LAsu Kabackiego z tym, że w odróżnieniu do poprzedniego tygodnia trochę już przeschło i dzisiaj trochę w terenie. Rowerzystów sporo, komarów również. Powrót wzdłuż KENu