Nie miałem za bardzo pomysłu gdzie jechać więc udałem się w standardowym kierunku. Dojazd pod wiatr upłynął mi pod znakiem walki z pulsometrem, który cały czas zaliczał jakieś zwiechy i pokazywał tętno ponad 200 w czasie gdy jechałem ze 23 km/h:) Wyłączyłem go więc i następną szansę dałem mu już w drodze do Konstancina. Ostatnia moja próba dojechania do tężni zakończyła się gumą w połowie drogi i 3 km spacerkiem. Dzisiaj też trochę kusiłem los bo znowu nie wziąłem pompki:) Na szczęście droga już lepsza i żadnych komplikacji nie było. Po jakiś 20 km postanowiłem wkręcić trochę śruby w spd bo już się chyba trochę nauczyłem wypinać - mam nadzieje:) No i mam wrażenie że po tej operacji zacząłem efektywniej jechać, prędkość wzrosła i wreszcie czułem że ciągnę te pedały. W kabackim zrobiłem jedną pętlę i do domu. Wyszło w sumie sporo w terenie. Z ciekawszych rzeczy zaobserwowanych podczas jazdy na wyróżnienie zasługuje babka "uprawiająca" nordic walking w butach obcasach! Ludzie to mają pomysły. Tempo dzisiaj spokojne żeby się rozjechać po maratonie, chociaż nie jestem do końca przekonany do tego co pokazywał pulsometr.
Wreszcie pierwszy start maratonie. 3 etap Mazovia Northec MTB Zimą w Józefowie. Wczoraj odwiedziłem biuro zawodów i dopełniłem formalności więc dzisiaj można było trochę dłużej posapać co było cenne biorąc pod uwagę zmianę czasu. Acha jedzie ze mną kibicować i robić zdjęcia. Do Józefowa docieramy ok 9.30, krótka rozgrzewka i na start do 10 sektora. Pierwsze kilometry od razu w szybkim tempie chociaż od razu wjechaliśmy do lasu. Puls około 190. Ponieważ to pierwszy start na początku chciałem się trochę rozeznać co i jak i oddałemem parę pozycji. Potem jednak wzmocniłem tempo i cały czas kogoś wyprzedzałełem. Były jednak miejsca gdzie utykałem za wolniejszymi i potem musiałem dwukrotnie zeskakiwać z roweru raz na sporym piachu i raz na jakimś małym podjeździe bo ktoś zablokował całą drogę. Po 10 km zrobiło się już trochę luźniej i od tego momentu już chyba nikt mnie nie wyprzedził. Jechałem cały czas swoim tempem i co jakiś czas dochodziłem małe grupki. Czasami jednak zamiast od razu wyprzedzać liczyłem że pociągnę się trochę na kole i odpocznę. Większość jednak jechała sporo wolniej i tu na pewno trochę straciłem. Oba bufety przejechałem bez stawania biorąc tylko po poweradzie. W sumie wypiłem ponad 1,5 litra izotoników, sporo jak na mnie, ale kryzysu żadnego nie miałem. Po 30 km zauważyłem niestety że coś zaczynam mieć mocno ciężkie uda, jednak olałem to i kręciłem dalej. Potem dotarło do mnie, że mam za nisko siodełko. Okazało potem że sztyca wsunęła mi się co najmniej ze 3 cm. Ostatnie 2 km to pogoń za zawodnikiem w koszulce Vitesse do którego systematycznie zmniejszałem dystans, aż momentu gdy na chwilę się zdekoncentrowałem i zaliczyłem glębę na głębokim piasku jakieś 500 m przed metą. Do gościa zabrakło mi z 5 sekund, ale mimo to tuż przed metą wyprzedziłem jeszcze jedną osobę. Miejsca 94 open, w M2 28. Wynik niezły chociaż gdyby nie kilka problemów mogłem urwać jeszcze z 5 min a to dało by mi z 10 miejsc. Pare godzin później zauważyłem też ze zeszło mi powietrze z przodu więc trochę szczęścia też miałem:)
Trasa bardzo fajna, interwałowa, cały czas coś się działo.
Po pracy szybko do Kabackiego dzisiaj najcieplejszy dzień od początku roku więc już w krótkich spodenkach tylko wolałem jeszcze koszulkę z długim rękawem założyc. W stronę lasu wzdłuż KENu pod mozny wiatr. W lesie już sucho tylko jeszcze trochę błotka na szerszych ścieżkach,ale ja pojechałem sobie tak jak w środę na singielek na skraju. Dzisiaj już w lepszym tempie, ogólnie dużo lepiej mi się jeździło. Potem jeszcze pokręciłem po skarpie po wschodniej stronie lasu trochę szlakami trochę pomiędzy drzewami bo niektóre ścieżki są słabo widocze. Ogólnie ciekawy teren i na pewno go poważniej zbadam:). Powrót bardzo przyjemny bo z wiatrem w tempie 32-36 przy pulsie około 160. Puslometr po wymianie baterii chyba już ok, chociaż na początku trochę świrował, ale później już bez zarzutu. No i była też jedna mini-glebka na piasku.
Wstałem zgodnie z planem o 8, śniadanko i o 9 na rower na 2 godziny pojeździć trochę po lesie bo liczyłem że przy takiej pięknej pogodzie już zdążył trochę przeschnąć. I w sumie jest znacznie lepiej niż w poniedziałek, ale na szerokich ścieżkach miejscami jest jeszcze sporo śniegu i błota. Pojechałem więc na singiel na południowy skraj, a tu już warunki idealne, suchutko i zero ludzi:) Przejechałem go w sumie prawie 2 razy. Wróciłem do domu o 11 czyli jeszcze spory zapas przed robotą. Jakby się kiedyś zmusić do wstania wcześniej to można by się nawet gdzieś dalej wybrać. Ogólnie jeździło mi się dzisiaj średnio nie wiem czy brak sił czy może przez to, że śniadanie zjadłem dopiero 40 min przed wyjściem. Do tego jak zwykle ostanio podczas powrotu wmordewind. Ogólnie moja forma nie napawa mnie optymizmem przed niedzielnym maratonem. Poza tym muszę jeszcze sporo pojeździć żeby wyczuć rower i chyba nieco przestawić siodełko. Pulsometr dzisiaj konsekwentnie odmawiał współpracy, ależ mnie to denerwuje. Mam nadzieje że to słaba bateria w opasce, którą wymieniłem zaraz po powrocie. Miała być jazda mniej więcej na tempo w 3 strefie, ale prawdopodobnie sporo było też w 4. A i dzisiaj dwie glebki typowe dla spd. Pierwsza na zajezdni autobusowej koło domu przy wjeździe na krawężnik. Druga już w lesie przy wyjeżdżaniu z głębokiej koleiny. W obu przypadkach zabuksowało tylne koło, przechyliło mnie i pomyślałem żeby się wypiąć ciut za późno:)
Trzeci dzień z rzędu na rower, chociaż dzisiaj już gorsza pogoda niż w weekend. Chciałem wreszcie sprawdzić sprzęt w terenie, ale do końca mi się to nie udało bo zarówno na skarpie jak i w Kabackim ciężkie warunki do jazdy - resztki śniegu i lodu na przemian z błotem. Średnio mi się po tym jechało bo zaraz byłem mokry i zacząłem szybko marznąć szczególnie w ręce i stopy. Ale trzeba przyznać, że rower błocie sprawuje się świetnie, pewnie się prowadzi, nie rzuca, duża w tym pewnie zasługa opon. Powrót wzdłuż KENu cały czas pod wiatr. Jazda miała być raczej spokojna, ale przez temperaturę musiałem jednak trochę szybciej kręcić, ogólnie wyszło takie E2.
Miałem jechać rano bo po południu zapowiadali deszcz, a wygrzebałem się dopiero o 13. Odrazu na Agrykolę potrenować podjazdy. Ludzi sporo że nie można było spokojnie zjechać, rowerzystów też kilku. Podjazdy w strefie 4, tętno praktycznie na każdym podjeździe dochodziło do 184 wyżej już nie chciałem bo coś mi się pomyliło że to już za mocno, a nie ustawiłem sobie wczesniej strefy. Na zjeździe tętno bardzo szybko spadało ponieżej 130 ud/min więc może forma jeszcze nie taka tragiczna. W sumie 10 powtórzeń, do tego jeszcze po drodze pod Belwedeską. Później w stronę domu chociaż miałem ochotę jeszcze z 30 minut pokręcić tyle, że zaczął podać deszcz więc zrezygnowałem. Jak się później okazało bardzo dobrze zrobiłem bo padało z małymi przerwami z 2-3 godziny. Do tego dzisiaj dość silny wiatr południowo-zachodni, przeszkadzał zwłaszcza przy powrocie.
Prawie póltora tygodnia nie jeździłem przez powrót zimy, ale od wczoraj wiosna więc dzisiaj pierwsza jazda Imaginem. Przy okazji pierwszy raz również w spd. Planowałem pojeździć po Kabackim i okolicach licząc że większość śniegu stopnieje. Niestety w terenie bagno, głównym wjazdem płynęła rzeka. Mimo to trochę pojeździłem po błotku i wrażenie bardzo pozytywne. Różnica w porównaniu z crossem znaczna:). Dalej pojechałem terenem w kierunku Konstancina trochę po błotku trochę po śniegu i koleinach z wodą, aż po jakiś 3 km złapałem pierwszą w tym sezonie gumę. A że w domu stwierdziłem że pompki, ani narzędzi nie biorę bo będę przecież jeździł blisko:) No to sporotem z buta na autobus przy ogrodzie botanicznym. Szczęśliwie jechał praktycznie pod dom:) W domu załatałem dziurę - okazało się dętkę przebił jakiś patyk lub kolec bo część jeszcze siedziała w oponie. Zapasy które kupiłem w decathlonie okazały się do niczego bo wentyle były za szerokie. Nie podarowałem i pojechałem jeszcze na małą rundkę sprawdzić szczelność. Wjechałem sobie 3 razy na Kopę Cwila, potem zaczęło kropić i zawinąłem się do domu. Jeździ się super tylko trzeba jeszcze pare rzeczy wyregulować.
Podobnie jak wczoraj tylko dzisiaj trochę krótszy dojazd bo przez Wilanowską i więcej jazdy po lodzie w lesie bo wyjechałem na Natolinie. W sumie ciekawie się jeździ, ale strasznie telepie bo amortyztor crossowy nie daje rady. Dzisiaj troszkę cieplej niż wczoraj i nogi mi już tak nie zmarzły. Również troszkę więcej rowerzystów mijałem. Jazda tlenowa, ale trochę zmęczony byłem po wczorajszej siłce, a do tego jeszcze pulsometr gubił sygnał więc dokładnie nie wiem czy była 1 czy 2 strefa.
Wieczorem jeszcze na siłownię. Do czwartku musiałem wykorzystać ostatnie wejście i właśnie dzisiaj mi najlepiej pasowało także w połączeniu z wcześniejszą jazdą wyszedł mocno sportowy dzień co czuje teraz. Na siłowni tłumy - wiosa idzie:), na rozgrzewkę wiosła 11 min/2,6 km potem jeszcze odrobina kręcenia w miejscu i dalej przerzucanie ciężarów tak jak ostanio.
W sumie przez zimę 32 razy na siłce, efekty widać, bo jeździ mi się dość lekko.
Już dłużej wytrzymac nie mogłem, chociaż dalej zimno i akurat jak wychodziłem z pracy to zaszło słońce mimo, że cały dzień było bezchmurnie. Dzisiaj jeszcze Axisem, nowy rowerek musi poczekac, chyba że jutro się skuszę. Trasa nie mogła byc inna - pętla do Lasu Kabackiego i nawet udało się pojeździc trochę w terenie, chociaż nie było łatwo na cienkich oponach napompowanych do 3,5 atm. Najpierw wszchodnim skrajem do drogi a potem jeszcze trochę po lesie, gdzie na ścieżkach twardy i zmrożony śnmiego-lód, raz prawie glebka na zakręcie, ale ostatecznie opanowałem poślizg. Przy wyjeździe na Kabaty zmrożone błoto. Powrót wzdłuż KENu żwawy bo powoli zaczęły mi odmarzać palce u nóg. Poza tym pełen komfort cieplny.
Jazda typowo tlenowa, tempo przyzwoite, w granicach 25-27 km/h, średnią obniżają jak zwykle liczne w Warszawie postoje na światłach. W lesie jak jechałem 18-20 to już mocno telepało, raz że twardy śniego-lód, a dwa że amortyzator jakby lekko zamarzł.