Z Warszawy wyjeżdżamy o 7:30. Podróż przyjemna, aczkolkiek pogoda nie nastraja optymistycznie. Zamiast zapowiadanego słońca tylko 9 stopni i kropi przez większośc czasu. Na miesjce docieramy chwilę przed 10, więc bezstresowo i spokojnie zbieramy się do startu. Dzisiaj mam zamiar jechac na 2 bidony (izotonik + woda) dodatkowo zakupiłem jeszcze żel i wziąłem kilka suszonych moreli.
30 minut ptzed startem pogoda się poprawia i wychodzi słońce.
Plan, aby wejśc do sektora na początku oczywiście bierze w łeb i wchodzę znowu jako jeden z ostanich. Ale tutaj nie ma to za bardzo znaczenia bo na początku ma byc 4 km asfaltu. Po starcie staram się jak najszybciej przebic do przodu bo podejrzewam, że grupa może się podzielic. I faktycznie już po kilometrze około 25% osób odpada. Tempo umiarkowane - około 40 km/h, ale przeszkadza wiatr. Trzymam się narazie z tyłu grupy. Po 2 km niewielki podjazd na asfalcie. Przesuwam się szybko do przodu i kolejny dobry ruch bo znowu sporo osób zostaje. Do rozjazdu z FIT, który tym razem jest już po kilku km nic się nie dzieje czuc jednak, że dośc mocno wieje. Zaraz potem wjeżdżamy do lasu pierwsze dwa podjazdy, oba w 100% do podjechanie bez większych problemów. Niestety, niektórzy już na początku trasy wolą spacerowac i momentalnie tarasują cały przejazd. Wbiegam, żeby przejśc tych maruderów, jednak ci co przed nimi wjeżdzali momentalnie uciekają. Dalej odcinek na polach. Sporo piachu, znacznie więcej niż w Otwocku, do tego mocno wieje. Jadę tu właściwie sam i tracę dużo sił. Co jakiś czas mijają mnie 3-4 osoby. Próbuje utrzymac się na kole, ale niezbyt mi to wychodzi i po jakimś czasie odjeżdżają. Inna sprawa, że jade zwykle w za dużej odległości za poprzedzającym zawodnikiem i zbieram na siebie sporo wiatru. Jednak jest dużo piachu i niektórym mocno rzuca rowerami. Kilkanaście km później widzę jak przede mną jednego gościa co chwilę ostro rzuca na piachu, mimo to drugi zaraz za jedzie bardzo blisko. Nagle obaj wpadają na siebie i lecą razem przez kiery. Na szczęście miękko było.
Około 15 km zaczyna się zapowiadany przez orga interwałowy fragment. I faktycznie przez następnę jakieś 20 km cały czas góra dół. Różne podłoże, szybkie zjazdy, na wielu z nich prędkości powyżej 40 km/h. Super odcinek. Niestety prawdopodobnie na jednym z nich gubie cały bidon z wodą. Spostrzegłem się jednak dopiero w okolicach 1 bufetu kiedy chciałem popic żel, który otworzyłem po kilkuminutowej walce z pazłotkiem. Oczywiście po zakupie zapomniałem je zerwac. Ostatecznie po kilku nieskutecznych próbach otwarcia paznokciem i wyduszania na chama postanowiłem zrbic dziurę za pomocą patyka. Jadąc urwałem kawałek gałęzi i potem trzymając żel w zębach, w jedej ręce patyk, a w drugiej kierę, jakoś dziada odpieczętowałem. Postanowiłem tym razem pilnowac jedzenie i picia za wszelką cenę. Wodę wziąłem na 1 bufecie, do tego jadłem suszone morele. Plan w miarę się udał i większych kryzysów na całej trasie nie miałem.
Kolejne km to dalej interwały, na podjazdach odrobiłem tutaj trochę pozycji. Wszystkie górki wjechałem chociaż niektóre z małej tarczy z przodu bo strome były. Jedak kiedy zobaczyłem Górę Dębową to tylko przez chwilę pomyślałem, że da się ją podjechac. Nie wiem czy komuś się udało, ale w zasięgu mojego wzroku wszyscy schodzili jeszcze przez jej początkiem:) Ja podjechałem ile się da wyprzedzając przy okazji z pięc osób, a potem rozpocząłem stromy marsz w górę. Spacer to na pewno nie był bo pulsometr pokazywał ponad 180 udderzeń.
Na drugim bufecie w okolicach 40 km wziąłem powerade, którego opróżniłem prawie całego w ciągu minuty i jeszcze jeden żel, po który musiałem się zatrzymac na chwilę bo dziewczyna nie zdązyła wyciągnąc i musiała mi go rzucic. Na szczęście złapałem, ale straciłem przez to grupę, którą ciągnąłem przez jakiś czas na płytach betonowych. Wogle zauważyłem, że większośc osób sępi tylko na czyjeś koło i nikomu się nie chce współpracowac. Po rozjeździe na Giga skończył się interwał i zaczęły znowu odkryte tereny na szybkich szutrach i asfaltach. Niestety miałem dzisiaj sporego pecha do jazdy po nich bo praktycznie przez cały wyścig jak wjeżdżałem na taki odcinek to nie było w moim zasięgu żadnej grupy i sam musiałem walczyc z wiatrem. Żel wzięty na 2 bufecie okazał się również zamknięty więc olałem już odpieczętowywanie i zamiest tego na 10km przed metą wziąłem jeszcze 1 powerada. Po połączeniu z FIT jeszcze 2 większe górki, sporo piachu i trochę głębokiego błota, które przejechałem, ale prawie złapał mnie skurcz w łydkę. Ostatnie 4 km to asfalt do mety. Ścignąłem na nim jeszcze 2 osoby. Probowałem ich namówic żebyśmy doszli jeszcze jednego jakieś 150 przed nami, ale nie dali rady utrzymac koła więc mi też się ostatecznie nie udało i na metę wpadłem sam po 2 godzinach i 41 minutach.

Fiinish
© wojekk
Miejsce 129/481 i 33/93 w M2. Wynik ok, szczególnie w kategorii rating ponad 84% także blisko celu. Jednak przez cały wyścig mimo, ze nie miałem większego kryzysu czułem trochę brak mocy. Podejrzewam, że może to byc w dużej mierze kwestia przeziębienia które mnie trzymało ponad tydzień i dzisiaj jeszcze nie raz kaszlałem na trasie. Cel jednak znowu nie wykonany więc pełnego zadowolenia nie ma.