Zrobiłem sobie trochę przerwy od roweru. Mimo pięknej pogody nie było kiedy jeździć. Ale ochoty też za bardzo nie miałem. W zamian za to była dwa razy piłka, raz zakończona kontuzją pachwiny. Dzisiaj wybrałem się zaliczyć ostatni we wrześniu trening WKK, ale się na miejscu nikogo nie było. Okazało się, że skończyły się tydzień wcześniej niż mówił Błażej. Ale w sumie się nie dziwie bo już po ok 19 jest dość ciemno i zanim się wszyscy zbiorą to zostaje 30 min na jeżdżenie. Pokręciłem się więc jeszcze trochę po kabackim i wjechałem na kazoorkę.
Najpierw do Kabackiego, tam jedna mała rundka 6km teren. Potem trening polska na rowery. Za często się tu nie pojawiam, ale już drugi raz trafiłem na szosę. Była dotąd dwa razy i akurat trafiłem. Szkoda bo miałem ochotę pojeździć w terenie. Dzisiaj tak jak ostatnio na szosie przy Wiśle, ale tym razem ciekawiej i szybciej. Jeden sprint dwójkami (v max 49,61), jazda na zmiany pojedyńczo i po 2, tempo ok. 28-30. Powrót już po ciemku. Postawnowiłem zakończyć juz starty w tym sezonie. Niestety nie pasuje mi kompletnie kalendarz na następne 3 tygodnie, a z moją formą po takiej przerwie nie ma sensu się już męczyć w październiku.
Dzisiaj Mazovia w Nowym Dworze Mazowieckim czyli powtórka z PB w maju i Legionowa z tego samego miesiąca, bo tam też trasa praktycznie była taka sama tyle, że biegła w przeciwnym kierunku. Do NDM jadę sam. Na miejsce docieram około 10.20 więc czasu nie ma zbyt wiele. Szybko się przebieram i ruszam w kierunku miasteczka żeby potwierdzić start bo płaciłem przelewem Muszę też jeszcze kupić żele. Trochę się schodzi na to bo nie było stoiska Nutrenda, ale w końcu udało się kupić endurosnacka w Olimpie. Potem jeszcze raz do samochodu wymienić bidon, i kawałek początkiem trasy, ale tutaj tylko w celu znalezienia dogodnego miejsca żeby się wysikać. Na rozgrzewkę i dłuższe sprawdzenie początku nie było już czasu co okazało się niestety dużym błędem. Tuż przed startem zjadam jeszcze całego banana. W sektorach ciasno. ruszam tradycyjnie z końca, ale na asfalcie szybko przeskakuje do przodu i jadę już mniej więcej w połowie grupy. Po 1 km wjazd na wał. Początkowo jedziemy dołem. Jestem zdziwiony, bo myślałem, że będzie podjazd i puszczą nas górą. Cały sektor jedzie właściwie razem niestety nagle widzę, że większość osób wjeżdża nieco wyżej, ja zostaje na dole i za chwilę niestety kilka osób przede mną ostro hamuje przed sporą łachą piachu! Muszę się praktycznie zatrzymać i przez to kilkadziesiąt metrów ledwo się toczę po głębokim piachu. Tymczasem tylko patrzę jak górą po prawej przejeżdża prawie cały mój sektor. Jestem zły na siebie, że nie sprawdziłem początku trasy. Jednak mimo to nie było by wielkiego zatoru gdyby wielcy ściganci z przodu nie przestraszyli się piachu i kurczowo nie zacisnęli klamek. Udaje się w końcu wydostać, zaczyna się trochę twardsza droga, a ja widząc że jadę prawie na końcu sektora zaczynam gonić bez pomysłu tracąc przy tym dużo sił. Czyli początek taki jakiego najbardziej nie lubię. Pierwsze 10 km jest bardzo szybkie, tylko jakieś niewielkie akcenty po łąkach gdzie jedzie się chyba poniżej 25 km/h i czasem kilka kałuż, a tak to cały czas w okolicach 30 i więcej. Całkowicie nie mogę się odnaleźć. Nie mogę złapać rytmu, czuję się dość słabo i cały czas jestem przez kogoś wyprzedzany. Nie jest to wprawdzie dużo ludzi, ale po 2,3 osoby co jakiś czas mnie przechodzą. Podejrzewam więc, że zaczyna mnie dochodzić 3 sektor i jeszcze bardziej mnie to demotywuje. Wyprzedzam jednak na tym etapie Agnieszkę Zych, i trochę się dziwie bo w Skarżysku nastąpiło znacznie później. Około 15 km pierwszy bufet, który znajduje się tuż za powalonym drzewem. Trzeba zejść i przeskoczyć. Biorę powerada i w ciągu krótkiej chwili wypijam ponad pół niejako „na zapas” mimo, że wczoraj czytałem że tak się nie powinno robić bo to obciąża serce i żołądek. Myślałem jednak, że mnie to nie dotyczy. Niestety już kilka minut później zaczyna mnie boleć brzuch. Piję wodę, ale nie za wiele to daje. Początkowo jeszcze trzymam tempo takie jak wcześniej, ale robi się to coraz trudniejsze. Trasa początkowo nudna i wkurzająca po rozjeździe FIT/MEGA robi się ciekawa. Dużo krętych singli, podjazdów po wydmach. Nadal co jakiś czas ktoś mnie wyprzedza na płaskich szerokich drogach, jednak tym razem najczęściej odrabiam za chwilę na podjazdach. Oczywiście jak zwykle niektórzy nawet nie próbują powalczyć i schodzą po czym spacerują tarasując cały przejazd. Niestety brzuch boli mnie nadal przez co tętno spada mi w okolice 170-172 uderzeń i nie jestem w stanie jechać szybciej. Coś podobnego miałem w Otwocku tyle, że tam po 20-30 minutach przeszło, a tutaj dalej trzyma. Dalej piję tylko wodę, której nie mam z resztą za dużo. Nie tykam izotonika, ani żelu. Wyprzedza mnie w międzyczasie Agnieszka Zych, ale trzymam się blisko niej. A to z takiego powodu, że zaczynam się coraz poważniej zastanawiać nad pojechaniem pierwszy raz Giga. Od rozjazdu trasa mi się podoba, a druga pętla Giga to właśnie jeszcze raz te 20 najciekawszych km. Do tego brzuch dalej boli i przy jeździe z tętnem na poziomie 170 nie czuję się za bardzo zmęczony. Mimo to nikt mnie już właściwie nie wyprzedza, a ja czasami przeskakuje wyżej, najczęściej na piaskowych wydmach. Czasami tempo jest naprawdę wolne, wkurzam się bo widzę, że powinienem w normalnej dyspozycji wyprzedzić wszystkich w zasięgu wzroku. Po jakiejś godzinie, brzuch lekko przechodzi. Zbliża się drugi bufet i rozjazd. Postanawiam więc zjeść żel i zobaczyć reakcję. Jeśli nie będzie źle to odbije na drugą pętlę. Na drugim bufecie, który był w tym samym miejscu co pierwszy biorę wodę i żel. Nie jest źle więc za chwilę na rozjeździe jadę w lewo i w związku z tym pierwszy raz na GIGA. Chociaż tak naprawdę to takie niepełne Giga bo tylko 70 km, ale jak na moje treningi i tak sporo. Spodziewam się pustek na tym dystansie, ale tuz przede mną zjeżdża jedna osoba, a za chwilę słyszę że dwie inne siedzą mi na kole. Czuje się lepiej i wchodzę na trochę wyższe obroty. Puls zaczyna przekraczać 180. Co prawda 3 osoby mnie wyprzedzają, ale nie tracę do nich za bardzo dystansu. Nie nastawiam się z resztą na jakąś wielką walkę, a bardziej chcę sprawdzić jak to jest na tym najdłuższym dystansie. W okolicach pierwszych piaszczystych wydm dojeżdża do mnie jeszcze 2 zawodników. Jeden pewnie z M3, a drugi wygląda na M5. M3 mówi, że gonił za nami od rozjazdu. Jedziemy chwilę razem, ale młodszy odjeżdża. M5 początkowo też mnie wyprzedza, ale widzę, że słabo sobie radzi na piaskowych podjazdach i chwilę potem wyprzedzam go na jednym z nich i zostawiam daleko z tyłu. Od około 50 km jadę sam widząc 200-300 metrów przed sobą 3 osoby, które mnie wcześniej wyprzedziły. Z tyłu pusto. Czasami też wyprzedzam ostatnie osoby z mega. Jeden koleś – na oko ze 120 kg wtaczał się z rowerem pod górkę ubrany w kurtkę ortalionową mimo 27 stopni na dworze. Nieco dalej inny trochę lżejszy padł na szczycie wzniesienia. Pytam go czy wszystko ok. bo może zasłabł, ale okazało się że miał skurcze. Ostatnie 10 km jedzie mi się już dość ciężko. Wprawdzie o brzuchu już prawie zapomniałem, ale nogi już coraz cięższe. Śmiesznie jest jeszcze na rozjeżdżonym błocie na łąkach, gdzie moje opony całe się oblepiają i rower tańczy na wszystkie strony. Tempo mi już spada i na jakieś 3 km przed metą wyprzedzają mnie jeszcze 2 osoby z giga. Daje mi to jednak impuls do szybszej jazdy i siadam im na koło. Od razu lepiej się jedzie. W lesie tuż przed metą wyprzedzamy jedną osobę. Gość bezpośrednio przede mną cały czas się obraca i patrzy kiedy wyskoczę przed nich. Postanawiam jednak zaczekać do końca. Dobrze wchodzę w zakręt i na samej kresce po zewnętrznej wyprzedzam zawodnika przede mną. Niestety myślałem, że prosta przed metą będzie trochę dłuższa i uda się przejść obu, ale dobre i to. Po wyścigu jestem mocno zmęczony. Jadę powoli do miasteczka, biorę bidon wody z bufetu i zalegam na trawie słuchając opowieści i narzekań innych. Potem kręcę się jeszcze z godzinę i zjadam całkiem dobry tym razem makaron. Wyników niestety dalej nie ma więc zwijam się przed dekoracją Giga. W domu sprawdzam na stronie Czas 2:57:44, 67/127 Open 25/39 M2. Rating 82,1% więc prawdopodobnie lepiej niż miałbym gdybym skręcił na Mega. Cieszę się, że pojechałem to Giga, ale w przyszłości chyba raczej nie będę się porywał na ten dystans. Dzisiaj to była raczej jazda w szybkim tempie i walka ze sobą niż ściganie. Mimo to żeby móc się ścigać na Giga musiałbym pewnie trenować ze dwa razy więcej, a na to niestety nie mam czasu.
Interwały 5x3min 1 minuta odpoczynku. Strefa 4-5a. Dwa pierwsze pod wiatr na Przyczółkowej - strasznie ciężko, 3 lepiej, 4 i 5 w Kabackim już spoko, miałem ochotę nawet zrobić jeszcze ze 2, ale trochę czuje kolana po ostatnim maratonie więc starczy. Potem jeszcze 40 minut jazdy na granicy E1/E2 i powrót.
Kolejne ściganie, tym razem w Tłuszczu niedaleko Warszawy. Pogoda letnia, 25 stopni i słońce. Dzisiaj rozgrzewka chciaż nie jakaś super to przynajmnie dużo lepsza niż zwykle. Start przesunięty o 15 min. Start z drugiego sektora. Początek asfaltwy. Jadę spokojnie w peletonie, przy końcu głównej grupy. W lasach systematycznie przesuwam się do przodu. Po 5 km krótka sekcja mikro górek. Ludzie schodzą z rowerów, tarasują przejazd, ale jakoś udaje się podjechac bez zsiadania. Postanawiam przyspieszyc, żeby dalej uniknąc zatorów. Podłoże się trochę zmienia i wjeżdżamy na łąki. (10 km trasy) Początkowo suche, a lekko podmokłe z błotkiem. Jedzie mi się tu dośc dobrze mimo dużych wertepów i raczej wyprzedzam. Tu też doganiam Marka, który startował z pierwszego sektora. Jadę z nim z 5 minut i trochę gadam oddając kilka miejsc, ale potem odjeżdżam. Do pierwszego bufetu tuż przed rozjazdem MINI/MAX nic ciekawego, głównie asfalty i szutry. Po moich ostatnich negatywnych soświadczeniach z dawaniem zmian tym razem mam to w dupie i jade na kole. Ze dwa razy zabieram się za kimś kto postanawia się oderwac i tak przeskakuje kilka miejsc do przodu do następnej grupki. Na rozjeździe na asfalcie prawie zaliczam dzwona bo dwóch gości przede mną zjeżdza bez sygnalizacji z lewej strony drogi zjeżdża na prawą i odbija na krótszy dystans. Zajechali drogę całej grupie i poleciało trochę wyzwisk. Następne jakieś 20-25 km mimo że płaskie to ciekawe bo po lasach. Kilka lekkich podjazdów na wydmy. Sczególnie fajny jeden odcinek gdzie jadąc dołem wydmy widziało się zawodników będących kilka minut z przodu, którzy jechali górą. Sporo też szerszych leśnych dróg, ale fajnie mi się tu jedzie i cały czas wyprzedzam i dochodzę kolejne grupki. W pewnym momencie przy ogrodzeniu z drutem kolczastym kilka osób łapie gumy. Łapię się tutaj akurat za zawodnikiem, który właśnie skończył zmieniac i przez jakieś 5 km jadę na kole sporo nadrabiając. Potem jest jeszcze długi piaszczysty odcinek, ale przejeżdzam go sprawnie i w efekcie po jego końcu z 6 osobowej grupki w której jechałem są już tylko 2 osoby w tym ja. Reszta się zakopała. Najgorsze jest ostanie 15 km, nudne w większości asfalt lub szuter. Na sczęście udaje mi się tu przez kilka km pojechac na kole zawodnikowi z Planii i WKK. Jednak od 45 km mam już kryzys mimo zjedzenia wcześniej dwóch żeli i opróżnienia bidonów. Niestety dalej płasko i często jeszcze pod watr. Dubluje już ludzi z Mini, ale często obracam się do tyłu czując, że moje tempo nie jest zbyt dobre. I faktycznie tracę dwie pozycje. Na ostatnich kilkuset metrach probuje jeszcze dojśc jedną osobę. Początkowo zbliżam się szybko, ale ostatecznie przegrywam kilka sekund. Kosztuje mnie to bardzo dużo sił i na mecie jestem mocno zmęczony. Z wyniku jestem zadowolony, chociaż rating niewiele lepszy niż Urlach, ale wygrał Mariusz Kowal, który dołożył wszystkim równo. 54/148 Open i 14/31 M2, rating 79,5% do Kowala i 80,9% do Rękawka (kat)