Przyszedł czas na pierwszy start w tym roku. Wahałem się czy jechać bo pogoda nie zachęcała, ale ostatecznie się wybrałem. Dojazd bardzo sprawny, wyjechaliśmy oczywiście trochę później niż zwykle, ale po godzinie jazdy byliśmy na miejscu.
Start miał być treningowy i trochę eksperymentalny, ale cele oczywiściebyły:
1. Pierwsza setka open
2. Rating do zwycięzcy powyżej 80%
Oczywiście przy założeniu braku awarii na trasie.
Głównym problem miałem z ubiorem bo nie mam za bardzo odzieży zimowej i muszę kombinować. Przed startem termometr w samochodzie pokazywał 1 st. Ostatecznie zdecydowałem się na dwie koszulki na to cienki polar i jeszcze jedną koszulkę. I okazało się to bardzo dobrym wyborem bo w kurtce z windstoperem, którą też rozważałem bym się ugotował. Wiedziałem tylko, że zmarznę w stopy, ale dystans dość krótki więc się za bardzo nie przejmowałem.
Przed samym startem jeszcze do biura zawodów opłacić start i odebrać numer. Załatwienie formalności zajęło mi jakieś 30 sekund. Potem chwila rozgrzewkowej jazdy i do 10 sektora. Nie startowałem w poprzednich edycjach więc przysługuje mi 10:)
Plan od początku prosty, wykorzystać prawie 3 km odcinek asfaltu do przeskoczenia jak największej ilości osób bo potem w lesie ciężko będzie się przebijać przez tłum. Odstępy między sektorami tylko 30 sekund więc o 10.05 starujemy. Od razu narzucam duże tempo, niestety stałem z tyłu i nie ma komu złapać koła więc większość czasu jadę sam 45-50 km/h. Puls 190 więc nie ma tragedii i do końca asfaltu wyprzedzam większość zawodników tak na oko z sektorów 8-10. Po wjeździe do lasu tempo gwałtownie spada, błota nie ma ale podłoże jest mocno nasiąknięte i ciężkie, przysysa. Wyprzedzam kolejnych zawodników ze znaczną różnicą prędkości, czasem niestety muszę to robić mocno niekorzystnym torem jazdy np zbierając na głowę sporo gałęzi albo jadąc po piachu lub błocie. A propos gałęzi to jeszcze w życiu nie zebrałem tylu na kask, co kilka minut coś się trafiało.

Do rozjozdu na MEGA/FIT niewiele się dzieje, trochę szutrów, trochę błotka czasami jakiś singiel lub niewielki podjazd.
Jedzie mi się dobrze równym tempem, jedyny problem mam z piciem bo izotonik w bidonie jest bardzo zimny i ledwo przechodzi mi przez gardło. Do pierwszego bufetu robię więc dwa łyki i postaniawiam tam złapać coś do picia. Niestety mieli tylko zimną wodę lub batony. Łapie więc butelkę i zmuszam się do wypicia 2 łyków. Trasa w międzyczasie robi się ciekawsza, co chwilę jest zmiana nawierzchni, korzenie, lekkie podjazdy, jazda po trawie i dołach jakoś mi się to wszytko wczoraj podobało. Niestety ze dwa razy musiałem też zeskoczyć na jakimś małym błotku bo ludzie się bali jechać i zaraz się tworzył korek. Około 15 km przy wyprzedzaniu najeżdzam dwoma kołami na częściowo rozbitą butelkę. Słyszę trzask szkła pod kołami, na szczęście jakimś cudem nie łapie gumy chociaż przez następne 3 km ciąglę zerkam na tylne koło czy przypadkiem nie jadę już na flaku. Po 20 km zaczynają się nieco większe górki, są już rozjeżdżone przez pierwsze sektory więc trochę męczą. Chyba na 22 km bardzo stroma ścianka przed którą ostrzegali na starcie, raczej niewielu to podjechało. Początkowo już stromo, a na końcu jeszcze bardziej oczywiście gdy dojechałem do podjazdu to ujrzałem całą procesję wprowadzających całą szerokością więc nawet się nie męczyłem i po kilkudziesięciu metrach grzecznie dołączyłem:) Tempo wprowadzania niektórych jednak było takie, że przebiegłem obok i z 5 osób wyprzedziłem. Potem chyba z tej górki był szybki zjazd wąskim singlem z ostrym zakrętem w prawo i tu przy nieuwadze można było wylądować na drzewie. Mniej więcej od tych górek zaczynam też lekko czuć ból w plecach, coś czego nie miałem w poprzednim sezonie. Po części może to też kwestia trochę siłowej jazdy bo podłoże jednak cały czas lekko błotniste i przysysa. Co do jazdy to mimio, że nadal prawie nic nie piję cały czas trzymam podobne tempo. Tętno około 180. Niestety nie ma nikogo do współpracy i cały czas jadę sam doganiając kolejne sektory. Grupki już coraz mniejsze i przerwy też coraz większe. Raz tylko wyprzedza mnie chyba ktoś z czuba po awarii, ale na koło łapie się tylko na chwilę bo utykam za kimś i potem już nie jestem w stanie dogonić. Na drugim bufecie tym razem wołam o coś ciepłego do picia i dostaje herbatkę i przy okazji 2 batony:) biorę pare łyków, a batony do kieszonki. Ostanie kilometry to samotna jazda co kilka minut kogoś mijam, ale momentami nie widzę nikogo z przodu. Ktoś próbuje utrzymać się na kole, ale po kilkuset metrach odpada na podjeździe. Dowiaduje się, że wyprzedzam 3 sektor więc nie jest źle bo 4 minuty w zapasie. Mogło by być jednak lepiej gdyby było kogo gonić. Kilometr przed metą widzę Asię z aparatem.
Końcówka już szybko, ale bez żadnych szaleństw bo przede mną nikogo, a następny 200 metrów za mną.
Na mecie okazuje się, że w biurze zawodów coś popieprzyli i mam taki sam numer co jakaś babka z FIT. Moja reklamacja jednak szybko została uznana i ostatecznie zmierzyli mi czas 1:51:16 co dało miejce 69/210 w open i 26/54 w M2. Do pierwszego 20 minut w plecy więc plan wykonany:)
Oczywiście zamarzły mi stopy, ale rozgrzałem je bardzo dobrą grochówką:)
Potem jeszcze pochlapałem rower myjką - bez kolejki i do domu.
Po drodze widzieliśmy ludzi wracających rowerami do Warszawy. Szacunek.