Do roboty dzisiaj wyjątkowo późno bo dopiero na 14 więc mogłem sobie trochę dłużej pokręcić. Pogoda do jazdy jednak trochę ciężka bo od rana gorąco. Jak wyjeżdżałem to z 27 stopni było. Mimo to w kabacki mijałem nieco grubego biegacza, który chyba chciał wypocić swój tłuszczyk poprzez bieganie w ocieplanej kurtce i długich spodniach. Mam nadzieje, że nie padł gdzieś po drodze. Nogi dalej ciężkie po niedzieli więc jazda typowo tlenowa i rundki po lesie.
Do Olsztyna docieramy już w sobotę. Na kwaterze oprócz nas jeszcze z 10 osób i prawie wszyscy startują więc panuje fajna atmosfera. Rano bez pośpiechu zbieramy się i na parking mimo koniecznego objazdu docieramy prawie półtorej godziny przed startem. Pogoda i frekwencja dopisała bo parking już mocno zapchany. Miejsce startu to położony kilkaset metrów dalej stadion leśny, a właściwie jego resztki. Ale jest tu bardzo ładnie. Idę jeszcze na chwilę do biura no i do nutrenda po żel. Kupuje jeszcze dodatkowo pierwszy raz turbosnacka, która podobno ma dać Powera na końcówkę Jedziemy jeszcze na krótką rozgrzewkę. Wyjazd ze stadionu to najpierw błoto, potem piach i dalej trochę pod górkę po zakrętach. Od razu widzę, że na błocie będzie korek. Sektor już w połowie zapełniony więc postanawiam nie pchać się bo i tak na pewno ktoś stanie i będzie powolna przeprawa. Ustawiam się więc na końcu. Zbiega to się też z moją taktyką na dzisiaj, czyli nie zarzynania się na początku. W Legionowie początek pojechałem w miarę spokojnie i cały wyścig jechało mi się dobrze więc zamierzam powtórzyć to i tutaj. Dzisiaj odstępy trochę dłuższe bo ruszamy 1,5 minuty po 1 sektorze. Nie myliłem się co do zatoru, ale przejeżdżam sobie bez stresu przez błotko i potem chwilę spaceruje po piachu. Chwilę potem patrzę za siebie i stwierdzam, że jestem ostatni z sektora. Dziwnie jakoś. Jednak już na górkach przeskakuje kilka pozycji do przodu. Początkowe kilometry do rozjazdu FITa sa głównie w lesie. Cały czas jednak lekko w górę lub w dół. Czasem trochę piachu. Jedzie mi się bardzo dobrze, co kilka minut wyprzedzam kolejnych zawodników. Ogólnie jest szybko, więc tworzą się też małe grupki. Dobrze mi się jedzie, pulsometr pokazuje cały czas w okolicach 185, ale nie czuje zmęczenia. Około 15 km na podjeździe wyprzedza mnie, ktoś z czołówki w koszulce Kliwer Bike Team. Okazuje się, że to Daniel Pepla, który złapał wcześniej gumę. Akurat jadę w 4 osobowej grupie, jednak różnica tempa duża i nikt nie próbował złapać koła. Gdzieś po 20 km kończą się lasy i wjeżdżamy w bardziej odkryty teren. Jadę w kilkuosobowej grupce, jadę pierwszy i oczywiście nikt się nie kwapi żeby dać zmianę, chociaż w pewnym momencie zrobiła się między nami przerwa i mogłem odskoczyć. Decyduje się jednak trochę odpocząć i zjeżdżam prawie na koniec. Dalej bardzo dobrze mi się jedzie chociaż puls cały czas wysoki. Wjeżdżamy na pola, lekki podjazd i za chwilę grupa się rwie. Ktoś tam przysnął w środku i już jest kilkanaście metrów. Zaczyna mocno wiać, akurat daje prosto w twarz. Zastanawiam się czy się nie zmulę zaraz jak to często bywa po godzinie jazdy. Jednak nie jest źle. Co 20 minut łykam żel i cisnę dalej. Co chwilę tasuje się tutaj zawodnikiem z velmaru, i jednym w koszulce polmo-łomianki. Jakieś 200 metrów z przodu widzę grupkę, ale sam nie mam szans dojść, bo za bardzo wieje. Velmar próbuje, ale zawisa po kilkudziesięciu metrach. Ja widzę, że do mnie zbliża się za to z tyłu inna grupa więc postanawiam poczekać. Jest 30 km, tempo dużo wyższe, momentalnie dochodzimy velmarowca, ale on dołącza. Na asfalcie chwilę prowadzę, ale zwalniam i puszczam przodem 3 osoby. Podjazd, nagle tempo wzrasta, ktoś krzyczy żeby jechać spokojnie to dojedziemy razem, kilka osób zostaje, ja trzymam się z przodu. Dalej stromy zjazd z zakrętem w prawo, prędkość ponad 55 km/h 3 gości wynosi nieźle na zewnętrzną, ledwo unikają krzaków. Grupka stopniała o połowę. Trzymamy dalej dobre tempo, do tego zaczynają się większe górki i dochodzimy grupkę którą widziałem wcześniej 200 metrów przed sobą. Jedzie w niej 2 zawodników z biketires którzy uciekli mi na 20 km. Jest też velmar i polmo-łomianki. Gdzieś w międzyczasie 2 bufet, na poprzednim tylko kilka łyków wody wziąłem więc teraz pora na powerada. Kilka szybkich zjazdów po polach, trochę piachu(dzisiaj zupełnie mi nie przeszkadza, opony napompowane idealnie i idę jak przecinak) i około 40 km wjeżdżamy znowu w las, jest też trochę odcinków brukowanych i dalej pagórkowato, podjazdy robią się trochę dłuższe. Łykam ostatnią porcję żela, i zaraz potem zaczynam łykać zawodników przede mną. Zostawiam za sobą całą grupę. Tuż przed bufetem na podjeździe starszy gość stoi na drodze, kręci film i krzyczy „bufet za 500 metrów jedź lewą stroną bo łatwiej” dziękuje za rady i zaraz docieram do bufetu. Tu tylko parę łyków wody i za chwilę widzę przed sobą najstromszy jak dotąd podjazd na jakieś polne wzgórze. Wjeżdżam ze środka, chociaż niektórzy przede mną prowadzą. Z góry widać trasę na kilkaset metrów do przodu i do tyłu. Fajny widok. Wszędzie kolarze. W ogóle to ostatnie 15 km to najciekawszy fragment trasy. Sporo ostrzejszych podjazdów, singli i wąskich krętych zjazdów. Dojeżdżam do jakiejś drogi, chyba wzdłuż torów po betonowych płytach i zaczynam zamulać. Na szczęście ktoś mnie wyprzedza i szybko siadam na koło. Łykamy na płytach trzy osoby po czym trochę źle wchodzę w zakręt do lasu i gubię koło. Postanawiam wypić tajemniczy specyfik, który nabyłem przed zawodami. Smakuje jak jakiś antybiotyk i mam nadzieje, że nie będę za chwilę wymiotował. Na szczęście żołądek jakoś to przyjął, ale wielkiego Powera to z tego nie było (mimo 800 mg tauryny i 200 kofeiny). Za chwilę stromy podjazd w lesie. Mało kto przede mną jedzie, większość wchodzi. Zrzucam z przodu na małą tarczę i cisnę. Sporo korzeni, ale podjazd wcale nie taki trudny. Dojeżdża do mnie zawodnik z Planji i mówi, że ładnie podjeżdżam, sam jednak robi to i tak trochę lepiej bo mnie wyprzedza na szczycie. Dalej kolejny podjazd, chyba stromszy niż poprzedni, znowu ludzie podchodzą. Powtarzam schemat z poprzedniej górki jednak tym razem nie mam wolnej drogi bo przede mną ktoś jedzie, a wyżej 2 zawodników spaceruje. Krzyczę żeby dali przejazd, oni ładnie się rozstępują po czym za chwilę gość przede mną schodzi i mnie blokuje. Fuck! Muszę zejść. Idę, ale ciężko i powoli bo czuje, że zaraz w obu łydkach złapią mnie skurcze. 3-4 osoby mnie mijają w tym velmar i polmo-łomianki. Gdybym nie musiał zejść na pewno bym to podjechał bez problemu. Od tego momentu jakby mnie lekko odcina, jadę za grupą i nie bardzo mam siłę przyspieszyć mimo, że to końcowe km. Trochę szkoda bo odległość nie wzrasta więc jeszcze kilka pozycji mógłbym zyskać. Końcówka po lesie miejskim, bardzo fajna, kręte zjazdy, skarpy i dużo frajdy. Na ostatnim zjeździe atakuje jeszcze velmarowca i wyprzedzam go tuż przed wjazdem na stadion. Wynik 2:23:00, 106/469 i 31/103 w M2. Do zwycięzcy 23 minuty. Tym razem jestem zadowolony, zabrakło troszkę sił w końcówce, ale cały wyścig jechałem mocno i bez większych błędów. Na pewno najfajniejsza trasa w tym roku.
Na maraton przyjechaliśmy dzień wcześniej więc ruszyliśmy trochę pozwiedzać miasto. Zaskoczeniem były przede wszystkim ciągłe górki nawet w mieście. Na starówce widać, że sporo osób zjechało wcześniej bo co jakiś czas mijamy rowerzystow w koszulkach mazovii. Wrzucam tu też 4 km z rozgrzewki.
Wczoraj wizyta w serwisie i zmiana kasety i łańcucha więc musiałem koniecznie przetestewać czy wszytko działa. Dzisiaj na 13 do roboty, pogoda idealna więc chwilę przed 10 udało się wyjść. Na początku odrazu na Kopę Cwila. Wjechałem 6 razy w szybkim tempie (3x chodnik, 3x od północy) i mnie lekko przytkało. Nie odpoczywałem jednak za długo i pociągnąłem jeszcze 6 razy terenem tyle, że teraz głównie od południowego wschodu. Jednak przytkało mnie po tym konkretnie, aż mi się żygać chciało przez kilka minut. Na pewno to wina, krótkiej (5 min) rozgrzewki i śniadania zjedzonego zalednwie godzinę przed wyjazdem. Tak więc nieco wymęczony udałem się KENem w kierunku LK. Jeszcze było pod wiatr i kilka minut wlokłem się konkretnie w okolicach 20-22 km/h. Przed kazoorką trochę odżyłem i postanowiłem odrazu podjechać w miejscu gdzie 2 dni temu zerwałem łańcuch. Poszło gładko, bez problemów. Potem jeszcze kilka razy podjechałem z północnych stron i oczywiście zjechałem po torze. Na koniec zostawiłem sobie 2 strome podjazdy od strony lasu. Niestety oba mimu kilku prób bez powodzenia. Oba podjeżdżam mniej więcej do połowy, ale nie przez brak siły tylko raczej techniki. Jeden ma duże koleiny, a drugi, ten centralnie od północy jest bardzo nierówny i wąski. Podjechanie, któregoś z nich będzie więc moim nowym celam treningowym:) Reszta to standard tlenowo przez las i Przyczółkową.
Weekend był nierowerowy i poniedziałek też. Wczoraj dłubałem i próbowałem ustawiać tylną przerzutkę bo łańcuch jęczał i ocierał. Myślałem, że się udało, ale dzisiaj po kilku minutach jazdy stwierdziłem, że łańcuch jednak trochę przeskakuje. Wkurzyłem się i zacząłem coś regulować. Najpierw znowu zupełnie rozlegulowałem i prawie nic nie działało, ale w końcu po kilku próbach się udało i działało już zadowalająco. Dojechałem do Kabackiego. Tam wykręciłem półtorej pętelki. Dobrze mi się jeździło. Lekko i na niezłej prędkości. Miało być tlenowo, ale szukałem czy ktoś mnie przypadkiem nie wyprzedzi, żeby skoczyć na koło i się trochę pobawić. I wreszcie trafił się ktoś. Próbował mnie urwać przyspieszając do ponad 35, ale się nie dałem i zrezygnował po chwili. Rozjechaliśmy się na jakimś rozjeździe i kilka chwil potem, ktoś inny siadł mi na koło. Przyśpieszyłem jednak do 38 i urwałem gościa. Z lasu wyjechałem na Moczydłowskiej i ruszyłem na kazoorkę bo chciałem trochę popodjeżdżać. Chwilę opatrzyłem jeszcze na trening z wkk, który akurat tam się dzisiaj odbywał. Fajna sprawa, może się kiedyś wybiorę, bo widać że trenerzy wybierają ciekawe miejscówki. Także potem zacząłem sam podjeżdżać. Tyle, że długo nie najeździłem bo mniej więcej w połowie pierwszej próby zerwałem łańcuch. Coś tam próbowałem wykombinować ze skuwaniem, ale nawet się na tym za dobrze nie znam więc odpuściłem i udałem się z buta do metra Natolin. Dobrze przynajmniej, że na Belgradzkiej jest lekko z górki to zjechałem jak na hulajnodze:) Dzisiaj wizyta w serwisie. Wymiana łańcucha na nowy XT i do tego musiałem niestety wymienić też kasetę. Fundnąłem sobie więc też XT 11-32T. Na razie działa miodzio:)
W tym tygodniu bardzo mało czasu na treningi, do tego weekend też odpada przez wesele więc wybrałem się dzisiaj zaraz po robocie na intensywniejszą jazdę na Kopę. Na szczęście dzień długi więc mimo wyjazdu o 19.40 jeszcze cały trening za dnia. Na początku 3x chodnikiem na górę i potem już atakowałem prawie cały czas terenem. Z różnych stron, poza zachodnią po tam nie ma za bardzo żadnej ścieżki i trawa nie skoszona. W sumie 27 podjazdów, 6x chodnik, 4x wschód, 3x południe, 14x od północy dwoma ścieżkami. Łącznie wyszło około 50 min, około 500m w górę na jakiś 14 km, tętno średnie 162. Przez kilka minut podjeżdżał ze mną jakiś koleś, ale po kilku powtórzeniach się zwinął. Powrót spokojnie.
Dzisiaj znowu się wybraliśmy razem pojeździc. Kierunek Las Kabacki, ale wczesniej zaliczyliśmy kilka podjazdów na Kopie. Asia 3x chodnikiem, ja trawą (3x północ i raz stromym na niższą górkę od południowego wschodu). Trawa skoszona, więc fajnie. Do tego zaskakująco łatwo się podjeżdżało. W Legionowie zgubiłem gdzieś okularki więc pojechaliśmy do Airbika na KEN po nowe, a z tamtąd jeszcze na Kazoorkę. A chłopaki kopią nowe coraz wyższe hopy. Ciekawe czy przypadkiem jakieś zawody się nie szykują. Ja oczywiście nie mogłem sobie odmówic podjazdu i przyatakowałem od północno zachodniej strony. Za pierwszym razem zabrakło kilkunastu metrów bo mi się przednie koło uśliznęło. Ścieżka trochę rozmyta po ostatnich opadach więc było trochę ciężej, ale za drugim razem już się udało. Teraz czeka najstromsza północna strona. Ale tam chyba jednak nie da rady. Kiedyś próbowałem podjechac na crossie to tylko kilkanaście metrów się udało. Po Kabackim zrobiliśmy dwie rundki. Meszek jakby mniej, ale za tą już jest sporo komarów. Powrót przez Przyczółkową.
Już od dwóch dni wiadomo, że pogoda się popsuje i będzie deszczowo. Wcale mnie to jednak nie martwi. Będzie ciekawiej i mniej piaszczyście. Do Legionowa docieramy dosyć późno bo o 10:20, udaje się jednak znaleźć jeszcze fajną miejscówkę w bocznej uliczce blisko mety. Akurat jak wysiadamy z samochodu zaczyna padać. Jeszcze tylko wycieczka po żel – dzisiaj biorę endurosnacka, dużą tubę 75 g. Starczyło na 3x czyli właściwie na całą trasę. Potem już szybko do sektora, bo start za 5 minut. Podczas oczekiwania słyszę, że skrócili dystanse. Mega zamiast 58 ma mieć tylko 48, a Giga zaledwie 72. W głowie kiełkuje więc myśl czy nie zaatakować pierwszy raz najdłuższego dystansu. 11:01 start, początkowo asfalt, trochę zakrętów. Ostrożnie przesuwam się do przodu, bo jest mokro. Oczywiście pada na mnie i z góry i z dołu, spod kół jadących przede mną więc błotko na twarzy pojawia się już po kilkuset metrach. Z asfaltu skręt w prawo w nierówną szutrówkę z dziurami, jadę bardziej po zewnętrznej i widzę jak z przeciwka jedzie sobie na nas samochód. Ktoś z przodu krzyczy i wszyscy na szczęście omijają, ale sporo bluzgów poleciało. Następne km szybkie, dość wąsko więc jedziemy gęsiego. Patrzę na pulsometr- tętno 180, czyli rekreacja jak na początek wyścigu. Ale nie przejmuje się, przynajmniej później mnie nie przytka jak się teraz powoli rozkręcę. Gdzieś w okolicach 6 km pierwsza górka, dość piaszczysta. Prawą stroną jest singiel którym jedzie większość. Duży tłok i widzę, że już zaczynają zsiadać. Atakuje więc z lewej po większym piachu. Niestety za chwile przechodzi on w jakąś pustynie. Kompletnie nie da się jechać. Do tego trasa ucieka w prawo więc muszę się przebijać z buta to zatłoczonego singla. Okulary momentalnie zaparowują i ledwo widzę. Mija mnie tu spokojnie ze 20 osób. Dalej łagodny zjazd i kilkadziesiąt metrów sporego piachu. Przedzieram się trochę na oślep bo szkła dalej całe zaparowane. Na szczęście jest tu dość szeroko więc na nikogo nie wpadam. Następne kilometry szybkie, dużo singli, czasami jakaś jedna lub kilka górek. Trasa fajna, ale niestety jest na niej zbyt dużo ludzi. Większość czasu jadę w jakiejś grupce. Często za słabym tempie, bo nie ma jak wyprzedzać. Kilka razy atakuje po bardzo niekorzystnych ścieżkach czyli gałęziach, trawach, korzeniach. Jednak nie przynosi to większych korzyści bo ze dwa razy np. jadąc gorszym torem nie wyrabiam się w zakręty i tracę tylko siły. Około 18 km kończy się mała pętla i odłącza się FIT. Jedzie mi się bardzo dobrze, dalej myślę nad Giga, ale potem po drodze rezygnuje bo nie wspomniałem nic wcześniej Asi o takiej możliwości i za długo by musiała czekać. Zaraz na początku drugiej pętli trasa robi się bardziej interwałowa. Tasujemy się cały czas z kilkoma zawodnikami, szczególnie z nr 38 mijam się co kilka km. Na drugi bufet w okolicach 30 km wpadamy w większej grupie około 15 osób. Łapie powerada i wypijam prawie całego w ciągu minuty grupka trochę odjeżdża, ale po chwili doganiam. Trzymam się z tyłu, ale czuje że jest dla mnie za wolno. Puls znowu w okolicach 170. Postanawiam koniecznie go podnieść. Znowu jest wąsko, dużo singli więc jednak trzeba wyprzedzać po krzakach. Przechodzę kolejne osoby. Grupka się porwała i jest już luźniej. Ostanie km jedziemy razem z nr 38, po drodze doganiamy kogoś z M4. Facet chwile prowadzi na asfalcie, a potem krzyczy do mnie żebym dał zmianę bo on już na to za stary. Uśmiecham się i daje do przodu. Prowadzę przez około 1 km. Nagle 38 wyskakuje przede mnie i zyskuje kilkadziesiąt metrów dochodząc przy okazji zawodnika z FAAC Team. M4 daje mi zmianę, i krzyczy żebyśmy gonili tą dwójkę. Dystans jednak zmniejsza się tylko minimalnie. Do mety około 3 km. Wychodzę na zmianę jednak towarzysz nie utrzymuje koła i gonie sam. Wpadamy do lasku, na super singiel. Kręty w małym wąwozie z małymi rynnami na zakrętach. Zbliżam się do uciekającej dwójki. Nagle na małej górce dochodzę ich. Lekko się zakopują i zawodnik z FAAC zrywa łańcuch. Nie zastanawia się nawet nad skuwaniem i daje sprintem do mety. Jest wąsko więc chwilkę trwa zanim go wyprzedzam. To wystarczy żeby 38 zyskał kilkanaście metrów. Na asfaltowej końcówce już nie udaje mi się odrobić i tracę ostatecznie 6 sekund. Na metę wpadam zmęczony finiszem, ale ogólnie trochę jestem niedojechany. Szkoda, że skrócili trasę. Miejscami tempo było za dla mnie za niskie, ale nie było gdzie wyprzedzać. Jednak poza tym maraton bardzo fajny. Żadnych kryzysów. Trasa jak dla mnie, mimo że w wielu odcinkach się pokrywała, to jednak dużo ciekawsza niż na Poland Bike. Do tego super oznaczona, żadnych wątpliwości gdzie jechać . Kilka minut po przekroczeniu mety idę sprawdzić jaki czas mieli zwycięzcy mega i tu zaskoczenie bo na drugiej kartce wiszę już i ja Czas 1:52:58, Miejsce 99/493 i 32/114 w kategorii. Plan wykonany
Normalnie dzisiaj to jakieś święto chyba. Robert zadzwonił, że chce pojeździc. Do tego Asia mówi, że jak z roboty wróci to chętnie do nas dołączy. No to ok. Z bratem umawiam się na Polach Mokotowskich. Trochę się grzebałem w domu i pozatym bardzo duże korki dzisiaj więc się chwilę spóźniam. Z pól kierujemy się w stronę Ursynowa. Ciężko się przebic przez miasto bo bardzo dużo ludzi wszędzie. Postanawiam pokazac Robertowi Ursynowskie górki bo nie był jeszcze na nich. Na początek na Kopę. Mówię mu żeby jechał chodnikiem bo trawie za cięzko mu będzie, ale próbuje za mną. W efekcie wjeżdża gdzieś do 2/3. Chwilę stoimy na górze, ale nie długo bo niestety, ale pojawiły się meszki. Już wczoraj jak jeździłem zauważyłem, że wykluło się sporo robactwa, ale te małe gówna są najgorsze. Jest ich od groma i odrazu ze 3 mnie gryzą. W międzyczasie na trenuje jeszcze dwóch młodych chłopaków z WKK. Nieżle smigają. Jedziemy dalej aby nie dac się zeżrec. Teraz na kazoorkę. Nie byłem tam od zeszłego roku, i się mocno zdziwiłem bo widac ze zjazdowcy mocno popracowali nad nią. Sa nawet zainstalowane metalowe rampy. Ale jest też trochę podjazdów. 2x podjeżdżam strome ścianki. Od północy i zachodu. Tutaj już konkretne nachylenie, ale jakoś lekko poszło. Na górze znowu kupa robactwa. Jedziemy na rundkę do lasu. Przy polanie, na zakręcie jakiś gośc nie patrzy na drogę i jedzie centralnie na mnie. Ja hamuje, ale on zawuaża mnie za późno i w efekcie kurczowo zaciska klamki. W efekcie zalicza piękne OTB w krzaki. Po kilku minutach spotykamy się z Asią. Robert już trochę zmęczony. Jedziemy jeszcze rundkę po lesie i Moczydłowską w stronę Poleczki. Po drodze jednak jeszcze do Maca przy Realu na cheesburgera bo trochę zgłodnieliśmy. Brat pojechał do Puławskiej, a my do Kenu. Wracając przy Kopie Cwila wjechałem jeszcze w psa który wbiegł na ścieżkę i zatrzymał się tuż przedemną. Jakimś cudem skręciłem się chyba w locie na bok i nie przeleciałem prze kierę. Do tego na szczęście wolno jechałem. Pies się trochę wystraszył.
Dawno nie robiłem żadnej wytrzymałościówki więc wypadało dzisiaj pokręcic trochę wiecej w spokojniejszym tempie. Pogoda dalej super, ciplutko i słońce więc warunki idealne. Ruszyłem w stronę Kabackiego, ale plan na dzisiaj był żeby uderzyc trochę bardziej na południe. Po drodze padło na Piaseczno i Zalesie. Jak dojechałem na stawy to pokręciłem się trochę po fajnym singlu na ich wschodniej stronie i stwierdziłem, że nie będe wracał tą samą trasą tylko ruszę czarnym szlakiem w kierunku Konstancina. Przejechałem nim ze 2 km kiedy zmienił kolor chyba na zielony, a potem zaczął mnie prowadzic na północ czyli znowu do Piaseczno. Wróciłem się więc kawałek i jechałem troche na azymut na wschód. Po kilku km znowu pojawiło się oznakowanie czarnego szlaku, ale zaraz znowu mnie wyprowadziło w jakieś krzaki. Wróciłem więc do poprzedniego planu i w końcu w Chojnowie trafiłem na kolejny szlak, tym razem chyba niebieski. Dojechałem do kilku bardzo ładnych jeziorek. A potem do asfaltu i nim już na Konstancin i dalej jeszcze przez Kabacki i domu Moczydłowską i KEN. Dobrze mi się jeździło. Małe zmęczenie mimio prawie 3 godzin jazdy.