Po robocie wyciągnąłem żonę na rower. Pojechaliśmy do Kabackiego, ludzi dzisiaj od groma, ale pogoda piękna więc nie dziwne. Sporo pokręciliśmy się po lesie. Nawet chwile po błocie jeździliśmy bo północne ścieżki jeszcze zalane. Tempo regeneracyjne, ale puls i niski po niedzieli.
Nie jeździłem od "zimowej" edycji mazovii w Sierpcu i dzisiaj jakoś też nie bardzo mogłem się zdecydować czy startować. Chciałem jednak sprawdzić jak to jest u innego organizatora no i poza tym nawet najlepszy trening nie zastąpi wyścigu:) Zebrałem się więc i ruszyliśmy z Asią do Nowego Dworu. Na miejsce dojeżdżamy godzinę przed czasem więc spokojnie załatwiam wszystkie formalności. W sektorze ostatnim ustawiam się jednak prawie na końcu bo pojechałem się jeszcze chwilę rozgrzać. Chociaż te sektory to chyba były tylko z nazwy bo wszyscy zlali się w jedną masę. Widzę jednak, że stracę na prawdę dużo bo początek jest ciasny i po nierównej drodze. Dodatkowo ktoś obok mnie martwi się, bo nie wie czy da radę podjechać pod 3 metrowe wzniesienie i krawężnik. Wreszcie start. Bardzo ciasno, co chwilę kontakt z innymi, czołówka już dawno wjechała na asfalt, a ja jeszcze się przepycham w lasku. W pewnym momencie stosuje taktykę na hulajnogę czyli z jedną nogą wpięta, a drugą się odpycham bo tak jest szybciej:) Wreszcie po gęstej trawie wylatuje na asfalt. Od razu lewa i staram się wyprzedzać jak najwięcej. Koniec asfaltu i skręt w prawo chyba na jakąś budowę drogi, trochę piachu. Od razu robi się zator i trzeba hamować. Dalej piach i wzdłuż torów po kamieniach. Jest dość niebezpiecznie, kilku zawodników zbiera się z gleby. Staram się jak najszybciej uciec z tego tłoku i wyprzedzam gdzie się da. Lewą po jakiś kępach trawy, potem po piachu. Oczywiście kosztuje to sporo sił bo jak to na początku wszyscy jadą mocno. Puls ponad 190, ale nie jest źle. Po kilku km wjeżdżamy do lasu, na horyzoncie sznurek kolarzy, ale droga szeroka więc trochę luźniej. Przesuwam się do przodu, jest szybko bo na liczniku często ponad 30 km/h. Po następnych kilku km rozjazd, wg mnie słabo oznakowany. Akurat kogoś wyprzedzam i nagle widzę strzałki w lewo. Daje po hamulcach, ale okazuje się, że to zjazd na mini. Ruszam więc dalej prosto, a tu z przeciwka jadą na mnie dzieciaki, które przestrzeliły zakręt. Parę minut za rozjazdem wyprzedza mnie ktoś w koszulce biketires.pl. Domyślam się, że to DMK77. Dziwie się, że nie jest daleko z przodu, ale widzę rozwalony łokieć więc pewnie musiał leżeć na początku. Postanawiam usiąść na kole i trochę się podholować. Udaje mi się utrzymać przez jakieś 2-3 km, ale w końcu ktoś z wyprzedzanych mnie blokuje i odpuszczam. Z resztą tempo dla mnie i tak za szybkie zwłaszcza, że w czasie, kiedy zwykle mam najwięcej największą zadyszkę na maratonie, czyli po jakiś 40 minutach jazdy. Trasa płaska, jakieś małe górki, troszkę piachu, ale bardzo nie przeszkadza. Staram się tym razem dokładnie pilnować odżywiania. Co jakiś czas pije izotonik i wcinam suszone morele. Gdzieś po 70 minutach łykam też żela. Trasa była tak ułożona, że w jej środkowej części pokonywaliśmy 2x 13 km rundę. Podobał mi się ten wariant zwłaszcza, że było tam kilka ciekawych fragmentów. W tym szybki singiel grzbietem wydmy. Ogólnie trasa jak na te tereny nie była zła, dużo zakrętów, różna nawierzchnia tak więc nie nudziło mi się tak jak w Sierpcu. Niestety jazda po płaskim to nie moja mocna strona, bo nie za bardzo lubię jeździć na kole na zapałkę. I tak jest już lepiej niż w tamtym sezonie, ale jeszcze dużo mam do poprawienia w tym elemencie. Mniej więcej po 90 minutach jazdy zauważam, że zaczyna spadać mi tętno. Wcześniej cały czas było w okolicach 180 teraz ledwo 170 i często mniej. Nie czuję jakiegoś kryzysu, ale nie mogę za bardzo się zmusić żeby wejść na wyższe obroty. Może to skutek piątkowej imprezy, albo jeszcze do końca nie zregenerowałem się po Sierpcu. Jadę wtedy akurat zawieszony między dwoma grupkami. Utrzymuję dystans do pierwszej i lekko uciekam drugiej. Na dwóch większych górkach zmniejszam znacząco dystans. Jedna osoba odpada i ją wyprzedzam zaraz za podjazdem, drugą widzę kilkadziesiąt metrów przed sobą, a główną grupę trochę dalej. Jedziemy tak przez następne kilka minut. Systematycznie zbliżam się do zawodnika przede mną. Jednak nagle zaczyna znikać oznakowanie. Początkowo widać jeszcze strzałki na ziemi w pewnym jednak momencie, akurat kiedy doganiam zawodnika przede mną obaj stajemy bo na wprost zamiast drogi mamy krzaki. Po prawej stronie jest piaszczysty podjazd więc próbujemy jechać, jednak po kilkudziesięciu metrach okazuje się, że tu drogi też nie ma. Postanawiam poszukać po lewej stronie i w końcu widzę strzałki. W międzyczasie dojeżdżają jeszcze 2 osoby więc krzyczę, że jest trasa i wszyscy ruszamy. Postanawiam jednak ostro pogonić, bo czuje, że zaraz wszyscy się uczepią na kole, a meta już blisko. Akurat jest spory odcinek po polach. Jadę mocno puls już około 175 i po chwili jak się obracam to widzę ich daleko za sobą. Niestety nie mam też kogo gonić. 2 min które straciłem na szukaniu trasy spowodowały, że nie widać już grupki z przodu. Ostatnie kilometry to powrót po tej samej trasie czyli kamienie wzdłuż torów, a potem odmiana i zjazd do lasu na ciekawy i kręty singiel. Finisz nietypowy bo po trawie i dołach więc rozpędzić się za bardzo nie da. Z resztą i tak jadę sam więc nie mam z kim walczyć. Chwilę po przekroczeniu mety dostaje sms z wynikami, czas 2:08:10, Miejsce 71/220 Open i 21/42 w M2. Wynik taki sobie, liczyłem, że będzie trochę bliżej dwóch godzin, ale biorąc pod uwagę zgubienie trasy i przepychanie się przez kupę ludzi na początku nie jest tak źle. Po maratonie na makaron, wg mnie ze 3 razy lepszy niż na Mazovii (przynajmniej ten z czerwonym sosem), dobre też były nagrody w tomboli. A kto ułożył ciekawszą trasę to zobaczę za tydzień.
Od kilku dni wiadomo, że pogoda się popsuje i będzie zimno, straszą nawet deszczem. Na szczęście w poniedziałek wieczorem synoptycy odwołali opady więc wypadało się tylko przygotowac na chłód. Wyjeżdżamy z Asią około 8:20, termometr w samochodzie pokazuje 6 stopni myślę sobie nie jest źle do startu jeszcze pewnie się ze 3 podniesie i będzie gitara. Jednak szoku doznaje kilka km przed Sierpcem gdzie zatrzymuje się na chwilę na polu i wychodzę z samochodu na zerwnątrz. Wieje takim lodem, że aż mi się zima przypomniała. W Sierpcu małe problemy z zaparkowaniem bo ludzi mimo pogody dużo (okazało się, że było ponad 1000 osób czyli więcej niż w Chorzelach). Ostatecznie jednak udaje się jeszcze znaleźc miejsce na głównym parkingu. Przygotoania nam się trochę przeciągają przez dylematy ubiorowe. Ostatecznie 3 koszulki i lekko ocieplana koszulka mazovi, którą biorę od Asi bo ona ostatecznie w obawie przed przeziębieniem rezygnuje ze startu. Koszulka niby rozmiar za mała ale pasuje. Na dół spodenki 3/4 plus nogawki. Początkowo myślałem, że mogę się w tym ugotowac, ale ostatecznie było ciepło i komfortowo. Wiele osób tzw hardkorów zdecydowało się jechac nawet w samych krótkich spodenlach, ale potem na trasie mieli jakby sine nogi więc pewnie zbyt przyjemnie nie było. Jeszcze przed samym udaniem się na start postanawiam popdompowac opony tak do 3-3,2 bar, organizator zapowiada szybkie szutry, BRAK mazowieckich piachów więc mogłem nawet więcej nabic, ale się powstrzymałem. Pozatym nie zdążyłem kupic drugiego żela. W sekorze miła atmosfera rozmowy, jeszcze tylko hymn Polski i hymn Sierpca:) i ogień. Początek to chwila asfaltu ale dośc wąsko więc nie ma jak za bardzo jak się przebic do przodu pilnuje więc tylko, żeby nie stracic grupy, dalej szutry trochę piachu i ze 2 przejazdy przez tory - czyli jakieś 5 km. Większośc sektora dalej jedzie razem, jest bardzo szybko, ale to nic w porównaniu do tego co będzie się działo przez następne 20, a może i więcej km. Następujące po sobie szutry, twarde drogi, krótkie odcinki asfaltu, i piachy chociaż jeszcze niezbyt upierdliwe sprawiają że do rozjazdu fit mam średnią chyba ze 30km/h. Do tego płasko i wiatr narazie bardziej w plecy. Jedzie mi się w miarę dobrze, chociaż ewidentnie szybkie starty to moja słaba strona bo ucieka mi kilka fajnych grupek. W pewnym momencie łapie się jednak do jednej bardzo porządnej i to na szczęście na szutrowo-polno-piaszczystym odcinku i lecimy kilka dobrych km około 34 km/h. Tzn ja bardziej pasożytuje bo na kole mam tętno pod 185. Jednak fajnie się jedzie i sporo osób łykamy. Tak jest mniej więcej do 20 km i wjazdu do jakiegoś lasu i gdzie zaczynają się coraz większe piachy. Większe nawet niż w Chorzelach i przede wszystkim dla mniej mniej kontrolowalne przez za duże ciśnienie. Cały czas rzuca mi przodem, wprawdzie wszystkie piaski przejeżdżam, ale tracę na nich dużo sił. Liczę jednak, że to się jeszcze zmieni i zacznie się jakiś tam zapowiadany ciekawszy fragment w lesie, single i podjazdy. Szybsza częśc grupy w międzyczasie mi ucieka bo ktoś puścił koło i na 26 km zaliczam pierwsz bufet i zjadam trochę banana. Niestety dalszej części trasy nie kojarze zbyt dobrze pozatym, że dalej było szybko na szutrach i asfaltach, i że było coraz więcej piachu miejscami głębokiego. Właśnie w takim syfie zaliczyłem nawet pół OTB na lekkim zjeździe bo kompletnie mi kierownice przekręciło. Trochę może też z mojej winy bo nie do końca byłem zdecydowany którędy chce przejechac. Ale było miękko więc bez obrażeń tylko łańcuch mi spadł. Zapowiadanych górek w zasadzie nie było, jak dla mnie w Otwocku było więcej. Do tego powrót przez piaszczyste pola i tym razem już pod wiatr. Nudną trasę urozmaicała mi rywalizacja z kilkoma osobami, z którymi ciągle się mijałem. Jednego faceta, chyba z M5 wyprzedziłem ostatecznie 5 km przed metą. Ostatnie km to pogoń za najlepszą dziewczyną z mega, z kórą też kilkakrotnie się mijaliśmy. W sumie zaskoczyło mnie trochę jak ją zobaczyłem, bo myślałem że jest za mną. Musiała mnie wyprzedzic jak zaliczyłem glebę. Pewnie nie udało by mi się odrobic straty, bo na płaskim bardzo mocno jechała, ale z pomocą przyszedł niewielki podjazd pod oczyszczalnie tuż przed metą. Oprócz niej łyknąłem tam też jednego pasożyta co wiózł się za mną przez poprzednie 5 km, a potem wyprzedził. Na podjeździe jednak kompletnie spuchł, a na płaskim na pewno bym go nie doszedł. Podsumowując jak dla mnie była to najgorsza trasa Mazovii jaką jechałem. Nudna, z mnóstwem piachu. Do tego w opisie organizotor wprowadził ludzi w błąd bo ewidentnie informował, że piachu jest mało. Na osłodę pozostaje niezły wynik 142/512 w M2 i 32/95 w kategorii. Strata do zwycięzcy - Pawła Baranka 20 minut więc rating 85% i awans do 2 sektora.