Poland Bike Urle

Niedziela, 21 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Wreszcie kolejny maraton po prawie 3 miesięcznej przerwie. Miałem startować już w Ełku, ale za dużo by było przy tym komplikacji więc padło na Urle
Do Urli dojeżdżamy po małych przygodach nawigacyjnych w Warszawie głównie przez głupoty wskazywane przez nawigacje i remonty na toruńskiej. Po wyjeździe już jednak lekko i przyjemnie. Start dopiero o 12 więc jeszcze mnóstwo czasu na załatwienie formalności.
Niedaleko biura spotykamy Marka uzbrojonego w kamery. Powinien jechać jak ja z 2 sektora, ale na potrzeby filmu dzisiaj atakuje z 1.
Główne założenia na wyścig to przede wszystkim weryfikacja ile formy uciekło przez 3 tygodnie bez ścigania, a także przepalenie się przed Skarżyskiem. Z celów mierzalnych to przyjechać przed wszystkimi babkami (co wcale nie będzie łatwe bo na ostatnim PB w NDM Agnieszka Bacińska wsadziła mi chyba z 5 min) oraz rating powyżej 83%. Obsada wyścigu dzisiaj mocna bo wczoraj były DMP Amatorów w jeździe na czas i sporo osób zostało również na dzisiejszy maraton.
Kilka minut przed startem jadę jeszcze na krótką rozgrzewkę i zauważam, że kiepsko działa mi przednia przerzutka. Nic już niestety z tym nie zrobiłem i już kilometr po starcie na asfalcie łańcuch spada mi z blatu i przez kilka sekund nie mogę go wrzucić s powrotem. Początek sektora ucieka, mimo to łapie się do niezłej 5 osobowej grupki m.in. z Agnieszką Bacińską. Układ idealny bo wiem, że jak się w niej utrzymam to będzie bardzo dobry wynik i przy okazji zrealizuje założenia przedstartowe Tempo jak dla mnie mocne, prowadzi ktoś z Meranu Otwock, ale pokazuje żeby jechać na zmiany więc każdy z nas solidarnie pracuje. Przejeżdżamy tak około 5 km, średnia około 33 km/h, jadę akurat na końcu i odpoczywam bo po zmianie się z deczka wyplułem kiedy nagle chłopak przede mną prawdopodobnie najeżdża na koło poprzednika i zaczyna jechać zygzakiem. Przeczuwając co się zaraz stanie zaczynam hamować i po chwili gość zalicza glebę centralnie przede mną. Ściskam klamki i już wyobrażam sobie czy wyląduję na nim, na jego rowerze czy też może ich przeskoczę bo żeby go ominąć nie mam już czasu. Na szczęście udało się wyhamować na tyle, że tylko lekko wjechałem w jego rower. Zatrzymuję się, pytam chłopaka czy ok., mówi że tak więc ruszam dalej wybity totalnie z rytmu. Grupka już jakieś 200-300 metrów z przodu i wiem że nie mam szans ich dogonić i mój uknuty na szybko plan bierze w łeb. Ruszam więc swoim tempem chociaż nie mogę za bardzo znaleźć rytmu. Wyprzedza mnie kilka osób, ale nawet nie próbuje się łapać na koło i jadę czekając aż dojdzie mnie kolejna grupka. No i po chwili już jadę w takiej mniej więcej 8 osobowej. Tempo dla mnie odpowiednie, na razie trzymam się z tyłu żeby trochę odpocząć, jedziemy tak kilka km i w pewnym momencie dogania nas jeszcze z 5 osób. Robi się mały peleton, jedziemy całą szerokością leśnej szutrówki, znowu około 30 km/h i nagle znowu przede mną ktoś zaczyna tańczyć od lewej do prawej i niestety po chwili przewraca się. Tym razem to chyba Bogna Kordowicz. Znowu jadę prosto na nią, ale tym razem udaje mi się wyhamować bez kontaktu, ktoś za mną ratuje się wjazdem na pole w krzaki. Efekt jednak podobny jak ostatnio bo grupa mi odjeżdża i następne kilka km jadę głównie sam.
W międzyczasie mijam Marka, który łazi po trasie i czegoś szuka, potem się okazało, że wypadła mu śrubka od mocowania kamerki.
Do pierwszego bufetu jedzie mi się ciężko, ale tętno cały czas bardzo ładnie bo w okolicach 185. Zastanawiam się czy nie za ciężko i czy mnie później nie odetnie. Trasa jest strasznie nudna, cały czas albo szybki szuter, albo jakaś polna droga przeplatana asfaltem. Płasko jak na stole. W okolicach pierwszego bufetu dogania mnie znowu jakaś grupka. Łapie się do niej, wciągam żela i odżywam. Grupka ma z 10 osób, ale z przodu jedzie prawie cały czas jedna osoba. Postanawiam dać zmianę i z końca przesuwam się na czoło. Akurat jest asfalt, prędkość około 35 km/h więc nie jakoś bardzo szybko, ale kiedy się obracam jestem jakieś 50 metrów przed grupą. Głupieje i zwalniam bo nie czuje się na siłach żeby teraz uciekać. Na czoło wychodzi jakiś starszy gość. Narzuca mocne tempo więc postanawiam się z nim zabrać. Jedzie bez kasku i leci w jego kierunku kilka uwag. Jedziemy chwilę na zmiany, a reszta oczywiście pasożytuje na kole. Postanawiam, że nie będę się tak bawił zwłaszcza, że znowu przez chwilę słabiej mi się jedzie i jadę na końcu grupki. Około 20 km zmiana nawierzchni i z szutrów kierujemy się na leśną wydmę. Fajny podjazd po mchu, dalej trochę pomiędzy drzewami i wyjeżdżamy na jakąś polanę gdzie przegapiamy zakręt. Na szczęście dość szybko orientujemy się zboczyliśmy z trasy i wracamy przez przecinkę. Nałożyliśmy około 200-300 metrów, ale niestety dla mnie łapię patyk w przerzutkę i muszę zatrzymać się żeby go wyciągnąć. Chwilę to trwa i grupka odjeżdża. Dogania mnie jeszcze ze 3 osoby w tym Bogna Kordowicz. 5 km dalej zaczyna się błoto, a konkretnie wielkie kałuże na całą szerokość drogi. Jednak praktycznie wszystkie do przejechania, poza jedną gdzie trzeba było przeskoczyć powalone drzewo i umoczyć obie nogi w śmierdzącym bagienku. Wielkiego doświadczenia w takiej jeździe nie mam bo zwykle szkoda mi sprzętu, ale jedzie mi się ten odcinek bardzo dobrze. Doganiam i wyprzedzam kilku zawodników z poprzedniej grupki, która się wyraźnie porwała. Niektóre kałuże są głębokie nawet na pół koła więc jadę sobie oglądając którędy przejeżdżają poprzednicy i jak głęboko się zanurzają. Jeśli stwierdzam, że za głęboko wybieram inny wariant przejazdu. Skuteczność jakieś 80% bo kilka razy też się solidnie zanurzam. Sprawia mi to trochę zabawy mimo, że napęd wydaje straszne dźwięki bo odcinki błotne są na przemian z piaskowymi. Na 2 bufecie biorę wodę i polewam nią trochę łańcuch, ale niewiele to pomaga na odgłosy. Na szczęście nie ma problemów ze zmianą przełożeń. Około 30 km wciągam resztę żela, czyli około 2/3 dużej tubki niestety potem powoduje to, że przez kilkanaście minut boli mnie brzuch. Chyba za duża porcja to była mimo że dobrze ją popiłem. Tylko w tym czasie tętno spada mi do około 175 uderzeń. Przez cały wyścig było w zasadzie w okolicach 182-185. Dawno już tak nie miałem.
Ostatnie 10 km jadę właściwie sam, za mną nie widać nikogo przede mną czasem widzę 2 osoby, ale mam do nich dobre kilkaset metrów. Mimo to, wyprzedzam ich obu jeszcze przed metą. Jednego dlatego, że złapał gumę, a drugiego po długim pościgu na kończącej 3,5 km szutrówce. Myślałem, że może uda się z nim pofiniszować więc doszedłem go spokojnie 500 m przed metą i siadłem na koło. Gość jednak zobaczył mnie i zaczął odwalać jakieś dziwne akcje włączając zajeżdżanie drogi więc depnąłem ostrzej do ponad 40 i szybko odjechałem bo nawet nie walczył.
Na mecie jednak rozczarowanie, bo wiem że wynik będzie kiepski i do tego objechały mnie 3 dziewczyny. Czas 1:45 i strata do zwycięzcy 22 min czyli bardzo dużo jak na taką trasę. Miejsce 82/183 Open i 22/36 M2. Jedyny pozytyw to solidne przepalenie przed Skarżyskiem bo średniego hr 182 to jeszcze na maratonie chyba nie miałem, a coś mi się wydaje, że dałbym radę jeszcze wyżej pociągnąć.

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa losic

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]