Mazovia MTB - Józefów
Niedziela, 18 marca 2012
· Komentarze(0)
Kategoria W towarzystwie, Zawody
Po długim oczekiwaniu wreszcie pierwszy start. Tradycyjnie otwieram sezon zimową Mazovią. Chociaż zimowa to ona jest tylko z nazwy bo od piątku piękna pogoda i dzisiaj od rana słońce i jakieś 16 stopni.
Przez ostatni tydzień spora niepewność szczególnie, że względem ubiegłego roku zmieniłem trochę zimowy trening. Za cel biorę ranking min 85%. Przy założeniu braku defektów.
Na miejsce przyjeżdżam około godzinę wcześniej i idę po numer startowy do biura. Tam zastaję sporą kolejkę, ale po jakiś 10 minutach udaje mi się wszystko załatwić i otrzymuje papierową, wydrukowaną kartkę, którą mam sobie przyczepić na kierownicę
Jeszcze chwilę rozgrzewki i ustawiam się w drugim sektorze, a właściwie to nieco poza nim bo zabrakło miejsca. Widać, że ładna pogoda zachęciła ludzi do startu.
Tuż przed startem grzebię jeszcze coś przy liczniku i przez przypadek rozrywam kawałek mojego „nr startowego” na szczęście jeszcze jakoś się trzyma.
Po starcie od razu do lasu, tempo standardowe. Wystartowałem z końca, ale łatwo mijam kilka osób. Na początku jakieś 3 km jest płasko, szybko i szeroko. Niewielkie ilości piachu i korzeni. Niestety zauważam , że przód jest chyba nieco za mocno napompowany bo w piachu trochę mną rzuca. Po chwili pierwsza większa górka. Podjeżdżam bez problemu. Właściwie tak jak wszyscy wokół. Ale tuż przed szczytem koleś przede mną nie daje rady i muszę się podeprzeć i dokuśtykać ze 2 metry na hulajnogę. Ze 3 miejsca straciłem, ale i tak cieszę się, że napisałem do orga, prośbę o przyznanie sektora z lata. Po pierwszym interwałowym fragmencie stawka już się rozciągnęła. Trasa jest na razie dosyć szybka, ale sporo jest singli więc nie ma jazdy na kole. Wyprzedzam ze 4 osoby, a inne 2 wyprzedzają mnie (w tym zawodniku z teamu PKOBP z którym stałem w sektorze przed startem) Wszyscy jadą jednak podobnym tempem. Następne minuty jedzie mi się dobrze. Wprawdzie nikogo nie wyprzedzam, ale też nikt mnie nie dogania, a sam nawet nieco zyskuje nad tymi z tyłu. Wnioskuje z tego, że tempo jest chyba dobre. Puls 178-181 więc też ok. Trasa w zasadzie cały czas podobna i nie daje się nudzić. Delikatne podjazdy pod wydmy i zjazdy po korzeniach, często kręte i piaszczyste. Raz na takim ledwo unikam drzewa bo trochę mnie nosi na piachu. Innym razem. Około 15 km wjeżdżam w małe krzaki i całkowicie zrywam mój „nr startowy” i resztę wyścigu jadę bez. Po około 40 minutach jazdy łykam pół endurosnacka i po niedługim czasie nieco podkręcam tempo. W efekcie wyprzedzam zawodnika z PKO i jeszcze jednego i nieco im uciekam. Po 20 km do interwałów korzeni i piachu dołączają „sekcje kałuż” :D Początkowo jednak to właściwie małe błotko nieco brudzące nogi, ale łatwe do przejechania. Właściwa sekcja wystąpiła dopiero na 28 km przy jeziorze Torfy. Jakieś 50-100 m z buta bo wodzie i bagienku. Buty mokre, ale też nic strasznego. Pewnie dało się to objechać suchą nogą, ale tak pewnie było by wolniej:)
Tempo jazdy dalej mam dobre i siedzę już praktycznie na plecach zawodnikowi, którego goniłem. Niestety chwilę po tym jest kręty wąski zjazd z wydmy na którym zaliczam OTB. Złożyłem się ciasno w zakręt, był tam piach i uciekło mi przednie koło. Na szczęście było miękko. Ale jedną pozycję straciłem.
Jakieś 1,5 km dalej na drodze mały wiosenny strumyk. Szybko zsiadam, przeskakuje. Robię to dużo sprawniej niż dwóch zawodników przede mną i mam szansę wreszcie ich wyprzedzić. Niestety spada mi łańcuch na zewnątrz, zawija się i klinuje za ramię korby. Przeciwnicy odjeżdżają, a ja jakieś półtorej minuty męczę się żeby go wyciągnąć. W tym czasie mijają mnie jeszcze 2 osoby w tym PKO. W końcu udaje się usunąć awarię i ruszam. Oglądam się do tyłu i ku mojemu zaskoczeniu nikogo więcej nie widzę.
Ruszam więc z celem szybkiego odzyskania straconych miejsc. Niestety pech się nie kończy i 4 km przed metą zauważam, że mam coraz mniej powietrza w przednim kole. Da się jeszcze jechać chociaż już muszę bardzo uważać przy skręcaniu bo mocno mnie nosi. Na zmianę nie ma już sensu i decyduje się jechać ile się da. Liczę, że pewnie ostatni kilometr, dwa się przebiegnę. Teren w tej sytuacji mi również nie sprzyja bo jest dużo korzeni. Staram się cały czas nad nimi przerzucać koło bo jest już tak mało powietrza że grozi to dobiciem. Pod ostatnią stromą górkę wjeżdżam już prawie na flaku, a mimo to cały czas widzę przed sobą jakiegoś zawodnika. O dziwo z tyłu nikogo. Końcówka już spokojnie, żeby tylko nie zaliczyć gleby. Metę przekraczam chyba z prędkością 15 km/h i za chwilę się zatrzymuje żeby nie zniszczyć opony na asfalcie, bo powietrza już nie ma. Ostanie 10 minut było znacznie poniżej maxa więc zmęczenia wielkiego nie czuje.
Gadam jeszcze chwilę z zawodnikiem z PKO, gratulujemy sobie walki bo praktycznie od startu cały czas jechaliśmy razem. Przyjechał 1,5 min przede mną i to jest minimalny czas jaki straciłem na tych ostatnich 4 km. Chociaż podejrzewam, że mogło to być nawet i 2-3 minuty. W sumie i tak dobrze że zaryzykowałem bo na wymianie dętki straciłbym pewnie około 10 minut.
Wynik 47/239 Open, 17/45 M2, rating tylko 82%, ale tylko 3 osoby dzisiaj pojechały bardzo mocno. 4 zawodnik miał już czas ponad 5 minut gorszy od zwycięzcy.
Zadowolony jestem z 30 km jazdy, potem trochę za dużo błędów.
Przez ostatni tydzień spora niepewność szczególnie, że względem ubiegłego roku zmieniłem trochę zimowy trening. Za cel biorę ranking min 85%. Przy założeniu braku defektów.
Na miejsce przyjeżdżam około godzinę wcześniej i idę po numer startowy do biura. Tam zastaję sporą kolejkę, ale po jakiś 10 minutach udaje mi się wszystko załatwić i otrzymuje papierową, wydrukowaną kartkę, którą mam sobie przyczepić na kierownicę
Jeszcze chwilę rozgrzewki i ustawiam się w drugim sektorze, a właściwie to nieco poza nim bo zabrakło miejsca. Widać, że ładna pogoda zachęciła ludzi do startu.
Tuż przed startem grzebię jeszcze coś przy liczniku i przez przypadek rozrywam kawałek mojego „nr startowego” na szczęście jeszcze jakoś się trzyma.
Po starcie od razu do lasu, tempo standardowe. Wystartowałem z końca, ale łatwo mijam kilka osób. Na początku jakieś 3 km jest płasko, szybko i szeroko. Niewielkie ilości piachu i korzeni. Niestety zauważam , że przód jest chyba nieco za mocno napompowany bo w piachu trochę mną rzuca. Po chwili pierwsza większa górka. Podjeżdżam bez problemu. Właściwie tak jak wszyscy wokół. Ale tuż przed szczytem koleś przede mną nie daje rady i muszę się podeprzeć i dokuśtykać ze 2 metry na hulajnogę. Ze 3 miejsca straciłem, ale i tak cieszę się, że napisałem do orga, prośbę o przyznanie sektora z lata. Po pierwszym interwałowym fragmencie stawka już się rozciągnęła. Trasa jest na razie dosyć szybka, ale sporo jest singli więc nie ma jazdy na kole. Wyprzedzam ze 4 osoby, a inne 2 wyprzedzają mnie (w tym zawodniku z teamu PKOBP z którym stałem w sektorze przed startem) Wszyscy jadą jednak podobnym tempem. Następne minuty jedzie mi się dobrze. Wprawdzie nikogo nie wyprzedzam, ale też nikt mnie nie dogania, a sam nawet nieco zyskuje nad tymi z tyłu. Wnioskuje z tego, że tempo jest chyba dobre. Puls 178-181 więc też ok. Trasa w zasadzie cały czas podobna i nie daje się nudzić. Delikatne podjazdy pod wydmy i zjazdy po korzeniach, często kręte i piaszczyste. Raz na takim ledwo unikam drzewa bo trochę mnie nosi na piachu. Innym razem. Około 15 km wjeżdżam w małe krzaki i całkowicie zrywam mój „nr startowy” i resztę wyścigu jadę bez. Po około 40 minutach jazdy łykam pół endurosnacka i po niedługim czasie nieco podkręcam tempo. W efekcie wyprzedzam zawodnika z PKO i jeszcze jednego i nieco im uciekam. Po 20 km do interwałów korzeni i piachu dołączają „sekcje kałuż” :D Początkowo jednak to właściwie małe błotko nieco brudzące nogi, ale łatwe do przejechania. Właściwa sekcja wystąpiła dopiero na 28 km przy jeziorze Torfy. Jakieś 50-100 m z buta bo wodzie i bagienku. Buty mokre, ale też nic strasznego. Pewnie dało się to objechać suchą nogą, ale tak pewnie było by wolniej:)
Tempo jazdy dalej mam dobre i siedzę już praktycznie na plecach zawodnikowi, którego goniłem. Niestety chwilę po tym jest kręty wąski zjazd z wydmy na którym zaliczam OTB. Złożyłem się ciasno w zakręt, był tam piach i uciekło mi przednie koło. Na szczęście było miękko. Ale jedną pozycję straciłem.
Jakieś 1,5 km dalej na drodze mały wiosenny strumyk. Szybko zsiadam, przeskakuje. Robię to dużo sprawniej niż dwóch zawodników przede mną i mam szansę wreszcie ich wyprzedzić. Niestety spada mi łańcuch na zewnątrz, zawija się i klinuje za ramię korby. Przeciwnicy odjeżdżają, a ja jakieś półtorej minuty męczę się żeby go wyciągnąć. W tym czasie mijają mnie jeszcze 2 osoby w tym PKO. W końcu udaje się usunąć awarię i ruszam. Oglądam się do tyłu i ku mojemu zaskoczeniu nikogo więcej nie widzę.
Ruszam więc z celem szybkiego odzyskania straconych miejsc. Niestety pech się nie kończy i 4 km przed metą zauważam, że mam coraz mniej powietrza w przednim kole. Da się jeszcze jechać chociaż już muszę bardzo uważać przy skręcaniu bo mocno mnie nosi. Na zmianę nie ma już sensu i decyduje się jechać ile się da. Liczę, że pewnie ostatni kilometr, dwa się przebiegnę. Teren w tej sytuacji mi również nie sprzyja bo jest dużo korzeni. Staram się cały czas nad nimi przerzucać koło bo jest już tak mało powietrza że grozi to dobiciem. Pod ostatnią stromą górkę wjeżdżam już prawie na flaku, a mimo to cały czas widzę przed sobą jakiegoś zawodnika. O dziwo z tyłu nikogo. Końcówka już spokojnie, żeby tylko nie zaliczyć gleby. Metę przekraczam chyba z prędkością 15 km/h i za chwilę się zatrzymuje żeby nie zniszczyć opony na asfalcie, bo powietrza już nie ma. Ostanie 10 minut było znacznie poniżej maxa więc zmęczenia wielkiego nie czuje.
Gadam jeszcze chwilę z zawodnikiem z PKO, gratulujemy sobie walki bo praktycznie od startu cały czas jechaliśmy razem. Przyjechał 1,5 min przede mną i to jest minimalny czas jaki straciłem na tych ostatnich 4 km. Chociaż podejrzewam, że mogło to być nawet i 2-3 minuty. W sumie i tak dobrze że zaryzykowałem bo na wymianie dętki straciłbym pewnie około 10 minut.
Wynik 47/239 Open, 17/45 M2, rating tylko 82%, ale tylko 3 osoby dzisiaj pojechały bardzo mocno. 4 zawodnik miał już czas ponad 5 minut gorszy od zwycięzcy.
Zadowolony jestem z 30 km jazdy, potem trochę za dużo błędów.