Mazovia Otwock
Niedziela, 1 kwietnia 2012
· Komentarze(0)
Kategoria W towarzystwie, Zawody
Na wyścig zapisałem się online w środę. Pogoda już od soboty fatalna i jadę chyba tylko dlatego, że startu potwierdzonego online nie można wycofać. Jakby tego było mało od wczoraj boli mnie gardło i cieknie z nosa i generalnie czuję, że jestem przeziębiony.
Z domu wyjeżdżam około 9.30. Chciałem zaparkować tam gdzie w tamtym roku, ale ku mojemu zaskoczeniu jest dużo ludzi i miejscówka już zajęta. Parkuje więc 150 metrów dalej pod lasem. Na termometrze około 3 stopni, co jakiś czas pada śnieg i wieje. Oczywiście dylemat w co się ubrać szczególnie na górę. Ostatecznie 4 koszulki z czego 3 z długim rękawem i w tym jedna lekko ocieplana. Wybór trafiony.
Miałem się jeszcze rozgrzać przed startem, ale nie chciało mi się wychodzić z ciepłego samochodu. Wiec 10 min przed jadę spokojnie do sektora. Ludzi bardzo dużo, ale jeszcze się mieszczę gdzieś pod koniec. 10 minut oczekiwania na start. Podczas tego czasu już lekko marznę. Do tego zaczyna padać śnieg. Postanawiam nie wariować na początku i pilnować tylko, żeby nie odpaść gdzieś od głównej grupy. Cel na dzisiaj to utrzymać sektor, co może nie być łatwe. Przeziębienie plus kupa ludzi i sporo dobrych zawodników zadania nie ułatwią.
Start. Jak zwykle pierwszy fragment po asfalcie. Zaraz przy wyjeździe ze stadionu jest ciasno i ktoś mnie blokuje przez co tracę znacznie prędkość. Chwile podganiam. Cały sektor w zasadzie jedzie razem, ale już na asfalcie co raz ktoś odpada. Pilnuję, żeby trzymać się głównej grupy. Udaje się to łatwo i za chwilę skręcamy w lewo w szutrówkę na której jest już nieco mniej miejsca. Tempo spada, jak to zwykle bywa. Czuję, że jadę naprawdę wolno więc zaczynam wyprzedzać bokiem. Jednak nie ma za bardzo miejsca. Ludzie wszędzie. Nie spodziewałem się że będzie aż taka frekwencja. Jakiś koleś mi zajeżdża i wpadam w dosyć gęste krzaki. Na szczęście jeszcze bez liści więc nie musiałem się zatrzymywać.
Dalej jest już nieco szersza szutrówka. Wiem z mapy i z forum, że po kilku km przejdzie w sporą piaskownicę więc staram się tutaj jak najwięcej wyprzedzać. Tempo wzrasta, a peleton zaczyna się mocno rozciągać. I co raz odpadają ludzie i tworzą się małe grupki. Staram się przeskakiwać między nimi. Na tętno nie patrzę. Czuję, że jest wysoko, ale nie mogę przespać tego fragmentu bo potem stracę mnóstwo czasu. Ku mojemu zaskoczeniu wyprzedzam tu łatwo jednego zawodnika Sprint teamu, który w zeszłym sezonie był ode mnie sporo lepszy. Widocznie przespał zimę. Szutrówka szybko mija i zaczynają się piachy. Mokre, ale głębokie. Ciężko się jedzie. Wciąż przede mną dużo ludzi przez co nie można wjechać w ten piach odpowiednim tempem. Często trzeba hamować i potem przepychać. Ze 2 razy wybieram jakieś boczne ścieżki, ale praktycznie nic nie zyskuje, bo żeby do nich dojechać trzeba się przebić przez większy piach. I tak się cieszę, że nie jadę tu na końcu sektora bo pewnie trzeba by było parę razy zsiadać.
Kończą się piachy i wjeżdżamy na węższe leśne drogi. Mam spory katar i często muszę oczyszczać nos. Próbuję też zmusić się do picia bo już ponad 20 minut jedziemy, a ja jeszcze na sucho. Gardło trochę się znieczuliło od wdychania zimnego powietrza, ale przełknąć zimny izotonik nie jest łatwo. Jedzie się jednak przyjemnie i nawet na dłuższe chwilę wychodzi słońce.
Odcinek do pierwszego bufetu (18 km) to leśne ścieżki i single i co jakiś czas lekkie górki. Jadę sobie w różnych grupkach w większości wyprzedzam, z niektórymi zawodnikami jednak cały czas się tasuję. Dobrze i lekko mi się podjeżdża więc w większości przypadków wygląda to tak, że wyprzedzam ze 3,4 osoby pod górkę, albo chwilę za nią. Potem odpoczywam chwilę na czyimś kole, ale w tym czasie najczęściej na płaskim 1 albo 2 z tych osób przeskakują przede mnie. Po kilku razach zaczyna mnie to denerwować. W dużej mierze za sprawą gościa na 29 w zielonym stroju xbox team z którym mijam się tak kilkukrotnie. Koleś słabo radzi sobie na podjazdach i często mnie blokuje przez co muszę jeździć bokiem i nie zyskuje tyle ile bym mógł. Podobnie jest na ciasnych zakrętach na singlach. Sznureczek ludzi powoduje, że nie można ich przejechać na optymalnej prędkości tylko często trzeba hamować prawie do zera i znowu się rozpędzać. Postanawiam zakończyć taką jazdę i mocniej przycisnąć. Pulsometr coraz częściej pokazuje wartości zbliżone do 170 więc teoretycznie powinienem dać radę. Na bufecie biorę wodę, piję ze dwa łyki, ale jest jeszcze zimniejsza niż w moim bidonie. Chwilę potem żel. Sporo popijam, żeby nie zakleić żołądka. Podkręcam też tempo i odrywam się od grupek z którymi jechałem. Około 20 km zaraz za piaszczystym podjazdem wyprzedzam Maję Busmę. Trochę się zmartwiłem, że tak późno, ale odjeżdżam dosyć łatwo więc mam nadzieje, że jednak tempo mam dobre. Pojawia się dużo więcej podjazdów. Co chwilę góra dół. Jedzie mi się to super. Pamiętam, że w tamtym roku bolał mnie tu brzuch i ledwo jechałem, a teraz praktycznie przelatuje ten fragment trasy. Wyprzedzam ze 20 osób. W pewnym momencie dojeżdżam kolejną grupkę. Widzę jak wszyscy po kolei zaczynają zsiadać i prowadzić. Przed sobą widzę piaszczysty podjazd na wydmę. Myślę sobie o co chodzi?? I jadę. Za chwilę przede mną ktoś idzie jedynym sensownym do podjechania śladem. Krzyczę żeby dał przejazd. Na szczęście ustępuje. Dziękuję mu i przejeżdżam całość bez problemu.
Od około 30 kilometra robi się luźniej. Co jakiś czas 2, 3 osobowe grupki. Coraz bardziej też czuć wiatr bo jest trochę więcej otwartych przestrzeni. Ale na szczęście nie ma żadnych pól i asfaltów. Zaczynam czuć lekkie zmęczenie, ale zaraz za drugim bufetem zjadam drugiego żelka. Dobrze, że wziąłem dwa z domu bo ten co dostałem na bufecie miał nieoderwaną plombę. Dłuższą chwilę jadę z dwoma zawodnikami z których jeden jest trochę nietypowo ubrany bo jedzie w bluzie z kapturem.
Zaczynają się szybkie single, częściowo na małych polach. Poznaję, że to już końcówka trasy. Za chwilę tabliczka 8 km do mety. Przyspieszam i odrywam się od wspomnianej dwójki. Za chwilę wyprzedzam jeszcze 2 zawodników ze znaczną różnicą prędkości. Przed sobą widzę dużą grupę. Na oko są około 1 min przede mną. Postanawiam ich jeszcze dopaść. Systematycznie zmniejszam dystans. Pomagają mi znowu górki i lekkie błotka. Mam jednak małą chwilę słabości i dogania mnie zawodnik z kapturem, ale siadam mu na koło i chwilę odpoczywam. Ogólnie końcówki w Otwocku zawsze mi się jakoś dobrze jedzie. Wychodzę na prowadzenie i doganiamy grupę akurat na rozjeździe MEGA/GIGA. Grupa nieco stopniała bo prawie połowa osób odbiła na GIGA. Ci co na MEGA podzielili się na 3 mniejsze. Przypuszczam, że zostało jeszcze około 3 km. Jadę w ostatniej grupce chyba na końcu. Jest pod wiatr, ale stwierdzam, że nie ma co się tak wieźć i postanawiam dociągnąć do następnej. Dosyć szybko mi się to udaje. Jedna osoba chyba się za mną utrzymała. Zaczyna padać coraz większy śnieg. Do mety już mniej niż 2 km. Wychodzę na czoło grupki i dociągam kilkadziesiąt metrów do kolejnej. Wszyscy zostali na kole. Wiem, że zapłacę na finiszu, ale stwierdzam, że w sumie i tak korzystniej będzie zyskać jeszcze trochę czasu niż się potem czarować. Postanawiam jeszcze trochę przyspieszyć na asfaltowych zakrętach przed stadionem. W efekcie część grupy zostaje nieco z tyłu i na stadion wpadamy chyba w 6 osób. Śnieg pada już taki że ledwo widać cokolwiek. Na stadionie jest duże błoto. 3 osoby szybko wyskakują przede mnie. Mimo to nie daje się i cisnę po wewnętrznej. Niestety na ostatnim wirażu po moim torze jedzie dziewczyna z fit. Muszę wyhamować, żeby na nią nie wpaść. Mimo to dalej jestem chyba 3, ale gość obok mnie zjeżdża w prawo i zamyka mnie. Jest ślisko więc się nie pcham i w efekcie finiszuje 4.
Na mecie chwilę odpoczywam. Jestem zadowolony z jazdy. Mogę się przyczepić w zasadzie do tych kilometrów przed 1 bufetem. Za wolno tam jechałem i niepotrzebnie traciłem czas w tych grupkach. Potem już było dobrze.
Sektor utrzymany, rating 85%. Wygrał tak jak przed rokiem Tomek Szala z WKK, ale ja zanotowałem znaczną poprawę. Jedynie martwi mnie, że objechały mnie 3 babki. Te 2 z 4F jeszcze przecierpię, ale 3 to już muszę następnym razem wyprzedzić.
Z domu wyjeżdżam około 9.30. Chciałem zaparkować tam gdzie w tamtym roku, ale ku mojemu zaskoczeniu jest dużo ludzi i miejscówka już zajęta. Parkuje więc 150 metrów dalej pod lasem. Na termometrze około 3 stopni, co jakiś czas pada śnieg i wieje. Oczywiście dylemat w co się ubrać szczególnie na górę. Ostatecznie 4 koszulki z czego 3 z długim rękawem i w tym jedna lekko ocieplana. Wybór trafiony.
Miałem się jeszcze rozgrzać przed startem, ale nie chciało mi się wychodzić z ciepłego samochodu. Wiec 10 min przed jadę spokojnie do sektora. Ludzi bardzo dużo, ale jeszcze się mieszczę gdzieś pod koniec. 10 minut oczekiwania na start. Podczas tego czasu już lekko marznę. Do tego zaczyna padać śnieg. Postanawiam nie wariować na początku i pilnować tylko, żeby nie odpaść gdzieś od głównej grupy. Cel na dzisiaj to utrzymać sektor, co może nie być łatwe. Przeziębienie plus kupa ludzi i sporo dobrych zawodników zadania nie ułatwią.
Start. Jak zwykle pierwszy fragment po asfalcie. Zaraz przy wyjeździe ze stadionu jest ciasno i ktoś mnie blokuje przez co tracę znacznie prędkość. Chwile podganiam. Cały sektor w zasadzie jedzie razem, ale już na asfalcie co raz ktoś odpada. Pilnuję, żeby trzymać się głównej grupy. Udaje się to łatwo i za chwilę skręcamy w lewo w szutrówkę na której jest już nieco mniej miejsca. Tempo spada, jak to zwykle bywa. Czuję, że jadę naprawdę wolno więc zaczynam wyprzedzać bokiem. Jednak nie ma za bardzo miejsca. Ludzie wszędzie. Nie spodziewałem się że będzie aż taka frekwencja. Jakiś koleś mi zajeżdża i wpadam w dosyć gęste krzaki. Na szczęście jeszcze bez liści więc nie musiałem się zatrzymywać.
Dalej jest już nieco szersza szutrówka. Wiem z mapy i z forum, że po kilku km przejdzie w sporą piaskownicę więc staram się tutaj jak najwięcej wyprzedzać. Tempo wzrasta, a peleton zaczyna się mocno rozciągać. I co raz odpadają ludzie i tworzą się małe grupki. Staram się przeskakiwać między nimi. Na tętno nie patrzę. Czuję, że jest wysoko, ale nie mogę przespać tego fragmentu bo potem stracę mnóstwo czasu. Ku mojemu zaskoczeniu wyprzedzam tu łatwo jednego zawodnika Sprint teamu, który w zeszłym sezonie był ode mnie sporo lepszy. Widocznie przespał zimę. Szutrówka szybko mija i zaczynają się piachy. Mokre, ale głębokie. Ciężko się jedzie. Wciąż przede mną dużo ludzi przez co nie można wjechać w ten piach odpowiednim tempem. Często trzeba hamować i potem przepychać. Ze 2 razy wybieram jakieś boczne ścieżki, ale praktycznie nic nie zyskuje, bo żeby do nich dojechać trzeba się przebić przez większy piach. I tak się cieszę, że nie jadę tu na końcu sektora bo pewnie trzeba by było parę razy zsiadać.
Kończą się piachy i wjeżdżamy na węższe leśne drogi. Mam spory katar i często muszę oczyszczać nos. Próbuję też zmusić się do picia bo już ponad 20 minut jedziemy, a ja jeszcze na sucho. Gardło trochę się znieczuliło od wdychania zimnego powietrza, ale przełknąć zimny izotonik nie jest łatwo. Jedzie się jednak przyjemnie i nawet na dłuższe chwilę wychodzi słońce.
Odcinek do pierwszego bufetu (18 km) to leśne ścieżki i single i co jakiś czas lekkie górki. Jadę sobie w różnych grupkach w większości wyprzedzam, z niektórymi zawodnikami jednak cały czas się tasuję. Dobrze i lekko mi się podjeżdża więc w większości przypadków wygląda to tak, że wyprzedzam ze 3,4 osoby pod górkę, albo chwilę za nią. Potem odpoczywam chwilę na czyimś kole, ale w tym czasie najczęściej na płaskim 1 albo 2 z tych osób przeskakują przede mnie. Po kilku razach zaczyna mnie to denerwować. W dużej mierze za sprawą gościa na 29 w zielonym stroju xbox team z którym mijam się tak kilkukrotnie. Koleś słabo radzi sobie na podjazdach i często mnie blokuje przez co muszę jeździć bokiem i nie zyskuje tyle ile bym mógł. Podobnie jest na ciasnych zakrętach na singlach. Sznureczek ludzi powoduje, że nie można ich przejechać na optymalnej prędkości tylko często trzeba hamować prawie do zera i znowu się rozpędzać. Postanawiam zakończyć taką jazdę i mocniej przycisnąć. Pulsometr coraz częściej pokazuje wartości zbliżone do 170 więc teoretycznie powinienem dać radę. Na bufecie biorę wodę, piję ze dwa łyki, ale jest jeszcze zimniejsza niż w moim bidonie. Chwilę potem żel. Sporo popijam, żeby nie zakleić żołądka. Podkręcam też tempo i odrywam się od grupek z którymi jechałem. Około 20 km zaraz za piaszczystym podjazdem wyprzedzam Maję Busmę. Trochę się zmartwiłem, że tak późno, ale odjeżdżam dosyć łatwo więc mam nadzieje, że jednak tempo mam dobre. Pojawia się dużo więcej podjazdów. Co chwilę góra dół. Jedzie mi się to super. Pamiętam, że w tamtym roku bolał mnie tu brzuch i ledwo jechałem, a teraz praktycznie przelatuje ten fragment trasy. Wyprzedzam ze 20 osób. W pewnym momencie dojeżdżam kolejną grupkę. Widzę jak wszyscy po kolei zaczynają zsiadać i prowadzić. Przed sobą widzę piaszczysty podjazd na wydmę. Myślę sobie o co chodzi?? I jadę. Za chwilę przede mną ktoś idzie jedynym sensownym do podjechania śladem. Krzyczę żeby dał przejazd. Na szczęście ustępuje. Dziękuję mu i przejeżdżam całość bez problemu.
Od około 30 kilometra robi się luźniej. Co jakiś czas 2, 3 osobowe grupki. Coraz bardziej też czuć wiatr bo jest trochę więcej otwartych przestrzeni. Ale na szczęście nie ma żadnych pól i asfaltów. Zaczynam czuć lekkie zmęczenie, ale zaraz za drugim bufetem zjadam drugiego żelka. Dobrze, że wziąłem dwa z domu bo ten co dostałem na bufecie miał nieoderwaną plombę. Dłuższą chwilę jadę z dwoma zawodnikami z których jeden jest trochę nietypowo ubrany bo jedzie w bluzie z kapturem.
Zaczynają się szybkie single, częściowo na małych polach. Poznaję, że to już końcówka trasy. Za chwilę tabliczka 8 km do mety. Przyspieszam i odrywam się od wspomnianej dwójki. Za chwilę wyprzedzam jeszcze 2 zawodników ze znaczną różnicą prędkości. Przed sobą widzę dużą grupę. Na oko są około 1 min przede mną. Postanawiam ich jeszcze dopaść. Systematycznie zmniejszam dystans. Pomagają mi znowu górki i lekkie błotka. Mam jednak małą chwilę słabości i dogania mnie zawodnik z kapturem, ale siadam mu na koło i chwilę odpoczywam. Ogólnie końcówki w Otwocku zawsze mi się jakoś dobrze jedzie. Wychodzę na prowadzenie i doganiamy grupę akurat na rozjeździe MEGA/GIGA. Grupa nieco stopniała bo prawie połowa osób odbiła na GIGA. Ci co na MEGA podzielili się na 3 mniejsze. Przypuszczam, że zostało jeszcze około 3 km. Jadę w ostatniej grupce chyba na końcu. Jest pod wiatr, ale stwierdzam, że nie ma co się tak wieźć i postanawiam dociągnąć do następnej. Dosyć szybko mi się to udaje. Jedna osoba chyba się za mną utrzymała. Zaczyna padać coraz większy śnieg. Do mety już mniej niż 2 km. Wychodzę na czoło grupki i dociągam kilkadziesiąt metrów do kolejnej. Wszyscy zostali na kole. Wiem, że zapłacę na finiszu, ale stwierdzam, że w sumie i tak korzystniej będzie zyskać jeszcze trochę czasu niż się potem czarować. Postanawiam jeszcze trochę przyspieszyć na asfaltowych zakrętach przed stadionem. W efekcie część grupy zostaje nieco z tyłu i na stadion wpadamy chyba w 6 osób. Śnieg pada już taki że ledwo widać cokolwiek. Na stadionie jest duże błoto. 3 osoby szybko wyskakują przede mnie. Mimo to nie daje się i cisnę po wewnętrznej. Niestety na ostatnim wirażu po moim torze jedzie dziewczyna z fit. Muszę wyhamować, żeby na nią nie wpaść. Mimo to dalej jestem chyba 3, ale gość obok mnie zjeżdża w prawo i zamyka mnie. Jest ślisko więc się nie pcham i w efekcie finiszuje 4.
Na mecie chwilę odpoczywam. Jestem zadowolony z jazdy. Mogę się przyczepić w zasadzie do tych kilometrów przed 1 bufetem. Za wolno tam jechałem i niepotrzebnie traciłem czas w tych grupkach. Potem już było dobrze.
Sektor utrzymany, rating 85%. Wygrał tak jak przed rokiem Tomek Szala z WKK, ale ja zanotowałem znaczną poprawę. Jedynie martwi mnie, że objechały mnie 3 babki. Te 2 z 4F jeszcze przecierpię, ale 3 to już muszę następnym razem wyprzedzić.