Mazovia MTB - Skarżysko
Niedziela, 25 lipca 2010
· Komentarze(0)
Kategoria Zawody, W towarzystwie
Ostatni raz startowałem w Piasecznie dwa miesięce temu więc zdycydowłem że Skarżysko jadę bez względu na pogodę, która zapowiadała się na deszczową, ale ostatecznie była jak dla mnie idealna. Pochmurno, 18 stopni zaczęło padać właściwie jak już się zbieraliśmy.
Do Skarżyska wyruszamy późno bo dopiero o 8.30, planowałem że zajedziemy jakieś 40 minut przed czasem i spokojnie zdąże się jeszcze troszkę rozgrzać, jednak w samym Skarżysku przez objazd i remonty tracimy sporo czasu i w efekcie jesteśmy o 10.45. Szybka przebiórka i w sektorze jestem 5 minut przed startem oczywiście ostatni. Pięknie. Dobrze, że niczego nie zapomniałem, ale nie zdążyłem sie niestety wysikać. Start punktualnie, jak zwykle szybko po płaskim po chwili dość stromy podjazd po bruku i tu już przesuwam się mniej więcej do połowy sektora. Dalej do lasu i szybki zjazd asfaltem wzdłuż drogi i przejazd estakadą na drugą stronę. Tu już zaczynają tworzyć się grupki. Przez pierwsze 10 minut nie działa mi pulsometr, bawie się nim kilka razy, aż w końcu posłusznie reaguje i dalej już bez problemów działa. Kolejne kilometry trasy to głównie szerokie szutrówki, z długimi, ale niezbyt stromymi podjazdami i zjazdami. Tu stawka juz mocno rozciągnięta. Jadę w jednej z grupek, poznaje zawodników z mojego sektora, co jakiś czas się mijamy i wyprzedzamy słabszych. Dobrz mi się jedzie, czuję że mógłbm troszkę szybciej, ale posatanawiam nie szarżować na początku bo jeszcze ponad 50 km do mety. Około 10 km rozjazd Mega/Fit i wjeżdżamy w las. Tu wąskie ścieżki trochę błota, miejscami koleiny, wszystko jednak przejezdne. Niestety opony spisują się dużo gorzej niż w Piasecznie i tańczą na błocie, po części to na pewno wina wyższego ciśnienie (lekko ponad 3 bary) i tego że się już trochę starły. Raz muszę na chwilę zsiąść bo 2 osoby przedemną się zatrzymują i tu pojawia się problem który wystąpi później jeszcze kilka razy - bloki zaklejają się błotem i przez kilka minut nie mogę się wpiąć. Do tego coraz bardziej chce mi się lać. Około 15 km mijamy gościa który sika w lesie już wiem, że mnie to też czeka. W międzyczasie około 17 km bufet, łapie powerade i żel, jedno i drugie do kieszonki. Kilka minut póżniej staje i idę zrobić swoje, przy okazji wysysam też w spokoju żel złapany na bufecie. Tracę jakieś półtorej minuty, i około 10 pozycji, grupka z którą jechałem przez ostanie 10 km znika mi z oczu. No nic trzeba ich gonić wszak zostało jescze ponad 40 km. Następne kilometry dość ciekawe, trochę po lesie, trochę na skraju singlami odrabiam tu 3-4 pozycje, do tego co jakiś czas pojawiąją sie osoby zmieniające dętki oraz kibice na trasie. Dalej bardzo szybki zjazd szutrówką gdzie bez specjalnego kręcenia osiągam 62 km/h. Około 30 km długi odcinek brukowany z długimi zjazdami i podajzadami. Strasznie tu telepie i trochę drętwieją mi dłonie, bruk ciągnie się przez kilka km, przed sobą widzę dużą grupę - to część osób które mnie wyprzedziły na pit stopie i ci z którymi jechałem wcześniej. Dochodzę ich na podjeździe, niestety na zjeździe robie błąd bo postawnawiam odpocząć i pozwalam im odjechać z przekonaniem, że i tak ich dojdę, niestety bardzo się pomyliłem bo dalej był bardziej płaski odcinek i przed końcem brukowanego koszmaru już ich właściwie nie widzę, jadę sam wyprzedziłem jedynie pojedyńcze osoby które odpadły. Drugi bufet około 38 km, znowu biorę powerade i żel. Zaczynają się też bardzo szybkie zjazdy (ponad 50 km/h) po małych kamieniach, oraz pełno ludzi zmieniających dętki. Kolejne km to leśny odcinek w stylu XC z krótkimi zjazdami i podjazdami w wąwozach, akurat tam doganiam 2 zawodników jednego wyprzedzam, a drugiego niestety nie ma gdzie. Dwa pierwsze wąwozy przejeżdzam spokojnie chociaż koleś przedemną ewidentnie mnie zwalnia, niestety na 3 najbardziej stromym zdecydowanie za wolno zjeżdża przez co nie ma odpowiedniej prędkości i schodzi już w połowie. Ja wymijam go i jeszcze walcze kilka metrów, ale tuż przed końcem padam na bok nie dając rady się wypiąć. Kolejne kilometry w lesie to masakra w moim wykonaniu, odcinek błotny z koleinami, mokrym piachem, kałużami. Jadę go jak łamaga, co chwilę popełniając jakieś błędy, w dużej części przez to że praktycznie cały czas nie mogę się wpiąć. Jak już mi się udaje to trzeba za chwilę znowu na chwilę zejść i zabawa zaczyna się od nowa. Tracę kilka pozycji i sporo nerwów. Wyprzedzam tu jednak zawodnika z airbike z którym jechałem na początku. Dalej już raczej twardo, szutry i asfalt, i jeszcze zaskakujący trzeci bufet i podjazd bo betonowej trelince. Końcówka trasy to najpierw leśny odcinek po koleinach, jadę z dwoma zawodnikami z którymi miałem nadzieje zawalczyć na finiszu niestety na zakręcie jadę za szeroko w efekcie czego ląduje poza trasą w dziurze z kamieniami z której rower muszę wyprowadzić bo wyjechać się nie da. Przeciwnicy momentalnie mi odjeżają i ostatnie jakieś 4 km po asfalcie pokonuje już sam. Jedynnym urozmaiceniem nudnej dla mnie końcówki są ludzie kibucujący na trasie. Na stadion wjeżdżam po 2 godzinach 47 minutach i 48 sekundach.
Wynik 133/400 open Mega, 43 w kategorii.
Na mecie ogólnie jestem lekko rozczarowany pomijając błędy techniczne i trochę sprzętowe to na następny maroton muszę koniecznie przyjechać minimum godzinę przed startem. Dyspozycja ogólnie dobra, jechało mi się dobrze, dzięki żelom nie złapał mnie głód jak w Piasecznie. Pozatym poza krótkimi odcinkami na fatalnym dla mnie odcinku między 45 a 50 km reszta maratonu z blatu. Trasa bardzo fajna, i urozmaicona niby niecałe 150 km od Warszawy, a różnica ogromna.




Do Skarżyska wyruszamy późno bo dopiero o 8.30, planowałem że zajedziemy jakieś 40 minut przed czasem i spokojnie zdąże się jeszcze troszkę rozgrzać, jednak w samym Skarżysku przez objazd i remonty tracimy sporo czasu i w efekcie jesteśmy o 10.45. Szybka przebiórka i w sektorze jestem 5 minut przed startem oczywiście ostatni. Pięknie. Dobrze, że niczego nie zapomniałem, ale nie zdążyłem sie niestety wysikać. Start punktualnie, jak zwykle szybko po płaskim po chwili dość stromy podjazd po bruku i tu już przesuwam się mniej więcej do połowy sektora. Dalej do lasu i szybki zjazd asfaltem wzdłuż drogi i przejazd estakadą na drugą stronę. Tu już zaczynają tworzyć się grupki. Przez pierwsze 10 minut nie działa mi pulsometr, bawie się nim kilka razy, aż w końcu posłusznie reaguje i dalej już bez problemów działa. Kolejne kilometry trasy to głównie szerokie szutrówki, z długimi, ale niezbyt stromymi podjazdami i zjazdami. Tu stawka juz mocno rozciągnięta. Jadę w jednej z grupek, poznaje zawodników z mojego sektora, co jakiś czas się mijamy i wyprzedzamy słabszych. Dobrz mi się jedzie, czuję że mógłbm troszkę szybciej, ale posatanawiam nie szarżować na początku bo jeszcze ponad 50 km do mety. Około 10 km rozjazd Mega/Fit i wjeżdżamy w las. Tu wąskie ścieżki trochę błota, miejscami koleiny, wszystko jednak przejezdne. Niestety opony spisują się dużo gorzej niż w Piasecznie i tańczą na błocie, po części to na pewno wina wyższego ciśnienie (lekko ponad 3 bary) i tego że się już trochę starły. Raz muszę na chwilę zsiąść bo 2 osoby przedemną się zatrzymują i tu pojawia się problem który wystąpi później jeszcze kilka razy - bloki zaklejają się błotem i przez kilka minut nie mogę się wpiąć. Do tego coraz bardziej chce mi się lać. Około 15 km mijamy gościa który sika w lesie już wiem, że mnie to też czeka. W międzyczasie około 17 km bufet, łapie powerade i żel, jedno i drugie do kieszonki. Kilka minut póżniej staje i idę zrobić swoje, przy okazji wysysam też w spokoju żel złapany na bufecie. Tracę jakieś półtorej minuty, i około 10 pozycji, grupka z którą jechałem przez ostanie 10 km znika mi z oczu. No nic trzeba ich gonić wszak zostało jescze ponad 40 km. Następne kilometry dość ciekawe, trochę po lesie, trochę na skraju singlami odrabiam tu 3-4 pozycje, do tego co jakiś czas pojawiąją sie osoby zmieniające dętki oraz kibice na trasie. Dalej bardzo szybki zjazd szutrówką gdzie bez specjalnego kręcenia osiągam 62 km/h. Około 30 km długi odcinek brukowany z długimi zjazdami i podajzadami. Strasznie tu telepie i trochę drętwieją mi dłonie, bruk ciągnie się przez kilka km, przed sobą widzę dużą grupę - to część osób które mnie wyprzedziły na pit stopie i ci z którymi jechałem wcześniej. Dochodzę ich na podjeździe, niestety na zjeździe robie błąd bo postawnawiam odpocząć i pozwalam im odjechać z przekonaniem, że i tak ich dojdę, niestety bardzo się pomyliłem bo dalej był bardziej płaski odcinek i przed końcem brukowanego koszmaru już ich właściwie nie widzę, jadę sam wyprzedziłem jedynie pojedyńcze osoby które odpadły. Drugi bufet około 38 km, znowu biorę powerade i żel. Zaczynają się też bardzo szybkie zjazdy (ponad 50 km/h) po małych kamieniach, oraz pełno ludzi zmieniających dętki. Kolejne km to leśny odcinek w stylu XC z krótkimi zjazdami i podjazdami w wąwozach, akurat tam doganiam 2 zawodników jednego wyprzedzam, a drugiego niestety nie ma gdzie. Dwa pierwsze wąwozy przejeżdzam spokojnie chociaż koleś przedemną ewidentnie mnie zwalnia, niestety na 3 najbardziej stromym zdecydowanie za wolno zjeżdża przez co nie ma odpowiedniej prędkości i schodzi już w połowie. Ja wymijam go i jeszcze walcze kilka metrów, ale tuż przed końcem padam na bok nie dając rady się wypiąć. Kolejne kilometry w lesie to masakra w moim wykonaniu, odcinek błotny z koleinami, mokrym piachem, kałużami. Jadę go jak łamaga, co chwilę popełniając jakieś błędy, w dużej części przez to że praktycznie cały czas nie mogę się wpiąć. Jak już mi się udaje to trzeba za chwilę znowu na chwilę zejść i zabawa zaczyna się od nowa. Tracę kilka pozycji i sporo nerwów. Wyprzedzam tu jednak zawodnika z airbike z którym jechałem na początku. Dalej już raczej twardo, szutry i asfalt, i jeszcze zaskakujący trzeci bufet i podjazd bo betonowej trelince. Końcówka trasy to najpierw leśny odcinek po koleinach, jadę z dwoma zawodnikami z którymi miałem nadzieje zawalczyć na finiszu niestety na zakręcie jadę za szeroko w efekcie czego ląduje poza trasą w dziurze z kamieniami z której rower muszę wyprowadzić bo wyjechać się nie da. Przeciwnicy momentalnie mi odjeżają i ostatnie jakieś 4 km po asfalcie pokonuje już sam. Jedynnym urozmaiceniem nudnej dla mnie końcówki są ludzie kibucujący na trasie. Na stadion wjeżdżam po 2 godzinach 47 minutach i 48 sekundach.
Wynik 133/400 open Mega, 43 w kategorii.
Na mecie ogólnie jestem lekko rozczarowany pomijając błędy techniczne i trochę sprzętowe to na następny maroton muszę koniecznie przyjechać minimum godzinę przed startem. Dyspozycja ogólnie dobra, jechało mi się dobrze, dzięki żelom nie złapał mnie głód jak w Piasecznie. Pozatym poza krótkimi odcinkami na fatalnym dla mnie odcinku między 45 a 50 km reszta maratonu z blatu. Trasa bardzo fajna, i urozmaicona niby niecałe 150 km od Warszawy, a różnica ogromna.




