Mazovia MTB - Piaseczno
Niedziela, 23 maja 2010
· Komentarze(1)
Kategoria Zawody, W towarzystwie
Kolejny maraton Mazovii, tym razem płaskie Piaseczno, chociaż przez deszcze już od tygodnia wiadomo, że tak łatwo i szybko nie będzie. Wg raportu na stronie z piątku na mega miało być około 4 km trudnego błota, ale wczoraj była ulewa i bagna trochę przybyło.
Na miejsce z Asią przyjeżdzamy wcześnie, bo już około 9.40 jesteśmy. Parkujemy jednak około 2 km od miasteczka. Przed biurem zawodów ogromna kolejka, i za chwilę komunikat o przełożeniu startu na 11.20. W sektorze (dzisiaj pierwszy raz jadę z 3) ustawiam się jak zwykle na końcu. Lekki przedstartowy stresik daje znać o sobie bo sikać biegałem chyba z 5 razy:) Cele na dzisiaj utrzymać sektor i przyjechać poniżej 3h. W jeździe w błocie doświadczenia za dużego nie mam więc liczę też trochę na naukę:)
Start dość spokojny, tempo lekko ponad 30, przesuwam się trochę do przodu, ale jadę mniej więcej w 2/3 sektora. Jedzie mi się lekko pulsometr pokazuje około 180-185 uderzeń więc jak na początek wyścigu to niemal rekreacja:) Miejscami jednak nie ma jak wyprzedzać. Po kilku km zaczynają się pierwsze kałuże, na razie niewielkie i do ominięcia, raz ktoś przedemną ostro hamuję i muszę zeskoczyć z roweru. Potem na przemian szerokie szutry i lekkie błotko, wszystko sprawnie, w okolicach 15 km, większe kałuże, trzy osoby przedemną utykają, patrze po prawej droga wolna, tylko jedna kałuża, wjeżdżam i prawie robie OTB bo ponad pół koła chowa się w wodzie:) Po rozjeździe MEGA/FIT krótkie odcinki asfaltów, na jednym bufet, łapie powerada w locie i szybko przelewam do bidonu. Potem znowu dłuższy asfaltowy odcinek niestety wjeżdżam sam, grupka z przodu za daleko, a wiatr wieje. Jade więc spokojnie i po chwili doganie mnie ktoś z tyłu, jadę chwilę na kole i zaraz daję zmianę, do zjazdu w szutrówkę razem doganiamy małą grupkę. Stawka jednak już rozciągnięta i długimi momentami jadę sam mając kogoś 200m przed sobą i 200 z tyłu. Chwilę po 30 km zaczyna się harcore. Mniej więcej 3 km ciągłego błota w tym około 150 metrów z buta w bagnie po kostki i wyżej, miejscami ciężko rower ciągnąć bo zasysa:). Jednak większość tego odcinka przejeżdzam, dochodząc i wyprzedzając tu kilkanaście osób. Rower sprawuje się super, napęd działa bez zarzutu, a opony o które się trochę obawiałem za bardzo nie tańczą. Kolejne kilka km przez szybkie leśne drogi jedzie mi się bardzo dobrze, cały czas trzymam równe tempo niestety około 42 km zaczynam być głodny, popijam powerada ale za wiele to nie daje. Za chwilę bufet, biorę kolejnego izotonika, także żel. Pierwszy raz w życiu to jem:). Wciągam pół tubki i za chwilę jest trochę lepiej, ale jednak to nie to co wcześniej. Jadę w 4-osobowej grupce, w której jest jedna dziewczyna i nadaje niezłe tempo. W końcu słabne i odchodzą mi na jakieś 200 metrów, za mną jednak nikogo. Za chwilę znowu błoto, głębokie, ale wszytko do przejechania, tu radzę sobie jednak lepiej, dochodzę grupkę i za chwilę wyprzedzam. Na liczniku 56 km, w sektorze mówili coś że skrócili dystans do 58 km więc za 2 km spodziewam się mety. Znowu jestem głodny, gonię jeszcze zawodnika z AZS PW, wyprzedzam go i odjeżdzam, ale mety dalej nie ma. 60 km i widzę tabliczkę 2 km do końca, jadę już dość wolno, nie ma kogo gonić, 800 m przed metą wyprzedza mnie nagle ze sporą prędkością 4 osoby, nie mam szans załapać się na koło, więc na metę wpadam chwilę po nich.
Czas 2:55:48, wynik 145/618 Open Mega, 41/160 w M2.
Ogólnie wrażenia pozytywne, maraton fajny, trasa fajna, ale w dużej mierze przez błoto, bo tak to by było bardzo szybko i nudno. Podjazdów nie stwierdziłem. Bardzo jestem zadowolony z pracy rowerka, opony, super, napęd też, w zasadzie raz miełem problem żeby wrzucić ze środkowej na blat, ale po chwili zaskoczyło. Potem postanowiłem już z blatu nie zrzucać i przejechałem na nim w zasadzie cały maraton.
Na koniec jeszcze prowizoryczne mycie sprzętu w rzeczce.



Na miejsce z Asią przyjeżdzamy wcześnie, bo już około 9.40 jesteśmy. Parkujemy jednak około 2 km od miasteczka. Przed biurem zawodów ogromna kolejka, i za chwilę komunikat o przełożeniu startu na 11.20. W sektorze (dzisiaj pierwszy raz jadę z 3) ustawiam się jak zwykle na końcu. Lekki przedstartowy stresik daje znać o sobie bo sikać biegałem chyba z 5 razy:) Cele na dzisiaj utrzymać sektor i przyjechać poniżej 3h. W jeździe w błocie doświadczenia za dużego nie mam więc liczę też trochę na naukę:)
Start dość spokojny, tempo lekko ponad 30, przesuwam się trochę do przodu, ale jadę mniej więcej w 2/3 sektora. Jedzie mi się lekko pulsometr pokazuje około 180-185 uderzeń więc jak na początek wyścigu to niemal rekreacja:) Miejscami jednak nie ma jak wyprzedzać. Po kilku km zaczynają się pierwsze kałuże, na razie niewielkie i do ominięcia, raz ktoś przedemną ostro hamuję i muszę zeskoczyć z roweru. Potem na przemian szerokie szutry i lekkie błotko, wszystko sprawnie, w okolicach 15 km, większe kałuże, trzy osoby przedemną utykają, patrze po prawej droga wolna, tylko jedna kałuża, wjeżdżam i prawie robie OTB bo ponad pół koła chowa się w wodzie:) Po rozjeździe MEGA/FIT krótkie odcinki asfaltów, na jednym bufet, łapie powerada w locie i szybko przelewam do bidonu. Potem znowu dłuższy asfaltowy odcinek niestety wjeżdżam sam, grupka z przodu za daleko, a wiatr wieje. Jade więc spokojnie i po chwili doganie mnie ktoś z tyłu, jadę chwilę na kole i zaraz daję zmianę, do zjazdu w szutrówkę razem doganiamy małą grupkę. Stawka jednak już rozciągnięta i długimi momentami jadę sam mając kogoś 200m przed sobą i 200 z tyłu. Chwilę po 30 km zaczyna się harcore. Mniej więcej 3 km ciągłego błota w tym około 150 metrów z buta w bagnie po kostki i wyżej, miejscami ciężko rower ciągnąć bo zasysa:). Jednak większość tego odcinka przejeżdzam, dochodząc i wyprzedzając tu kilkanaście osób. Rower sprawuje się super, napęd działa bez zarzutu, a opony o które się trochę obawiałem za bardzo nie tańczą. Kolejne kilka km przez szybkie leśne drogi jedzie mi się bardzo dobrze, cały czas trzymam równe tempo niestety około 42 km zaczynam być głodny, popijam powerada ale za wiele to nie daje. Za chwilę bufet, biorę kolejnego izotonika, także żel. Pierwszy raz w życiu to jem:). Wciągam pół tubki i za chwilę jest trochę lepiej, ale jednak to nie to co wcześniej. Jadę w 4-osobowej grupce, w której jest jedna dziewczyna i nadaje niezłe tempo. W końcu słabne i odchodzą mi na jakieś 200 metrów, za mną jednak nikogo. Za chwilę znowu błoto, głębokie, ale wszytko do przejechania, tu radzę sobie jednak lepiej, dochodzę grupkę i za chwilę wyprzedzam. Na liczniku 56 km, w sektorze mówili coś że skrócili dystans do 58 km więc za 2 km spodziewam się mety. Znowu jestem głodny, gonię jeszcze zawodnika z AZS PW, wyprzedzam go i odjeżdzam, ale mety dalej nie ma. 60 km i widzę tabliczkę 2 km do końca, jadę już dość wolno, nie ma kogo gonić, 800 m przed metą wyprzedza mnie nagle ze sporą prędkością 4 osoby, nie mam szans załapać się na koło, więc na metę wpadam chwilę po nich.
Czas 2:55:48, wynik 145/618 Open Mega, 41/160 w M2.
Ogólnie wrażenia pozytywne, maraton fajny, trasa fajna, ale w dużej mierze przez błoto, bo tak to by było bardzo szybko i nudno. Podjazdów nie stwierdziłem. Bardzo jestem zadowolony z pracy rowerka, opony, super, napęd też, w zasadzie raz miełem problem żeby wrzucić ze środkowej na blat, ale po chwili zaskoczyło. Potem postanowiłem już z blatu nie zrzucać i przejechałem na nim w zasadzie cały maraton.
Na koniec jeszcze prowizoryczne mycie sprzętu w rzeczce.


błotko© wojekk

Na mecie© wojekk

czyścioszek© wojekk