Trening Polska na rowery. Miałem plan trochę mocniej dzisiaj pojeździc, mimo że po maratonie dalej czułem nogi jednak dzisiaj jazda po asfalcie dwójkami, w peletniku 12 osobowym. Asfalty nadwiślańskie, tempo początkowo około 30, im dalej tym ludzie bardzie puchli i spadało. Trening jednak przyjemny i chyba dobrze, że dzisiaj lżejszy bo pod koniec jak już sam wracałem nieco szybciej to trochę nogi ciężkie były.
W przeciwieństwie do poprzedniego roku tym razem na miejsce przyjeżdżamy godzinę wcześniej. Mimo, że byliśmy uzbrojeni w gps to i tak chwilę błądziliśmy bo pokazywał nam jakąś dziwną trasę. Pogoda przed startem taka jaką lubię czyli około 20 stopni i chmury ze słońcem. Przed startem dowiaduję się, że dystanse skrócone i zamiast 63 na Mega będzie 58. Za to wydłużyli fita z 34 do 40 więc Asia będzie miała ciężko po 2 miesiącach niejeżdżenia. Przed startem jeszcze po żele do Nutrenda. Spodziewam się po skali trudności 6 około 3 godzin jazdy więc biorę dużego endurosnacka i jeszcze carbosnacka. Mam oczywiście zamiar jeszcze coś dobrać na bufecie. Po zeszłotygodniowym występie w Urlach wiem, że forma niestety nie jest taka jak na wiosnę wiec za cel biorę sobie rating powyżej 80% (wcześniej planowałem 85%), i jak się uda to zmieszczenie się w pierwszej 100. Oczywiście nie może mnie też na mega objechać żadna babka Po starcie trzymam się raczej z tyłu sektora. Postanawiam pojechać początek spokojniej. W sumie wychodzi, że to dobra decyzja bo i tak cały czas jedzie grupa. Początek to dojazd w okolice Suchedniowa czyli szutry z kamieniami i szerokie leśne drogi. Dopiero po kilku km wjeżdżamy w las i na trochę węższe ścieżki i delikatne podjazdy i zjazdy. Przesuwam się powoli do przodu, ale często też tasuje się z tymi samymi zawodnikami. Około 9 km, w lesie na delikatnym zjeździe groźna sytuacja, bo na drodze leży ktoś twarzą do ziemi i się nie rusza. Zatrzymujemy się na chwilę, i gość przewraca się na bok. Ktoś już z nim gada więc jedziemy dalej. Do tego momentu sektor już się podzielił więc jedziemy grupkami. Następne kilometry to raczej szybkie drogi typu betonowe płyty, albo szutrówki z drobnymi kamykami. Na szczęście nie jest płasko tylko co raz lekko w górę lub w dół. Jedzie mi się nieźle, aczkolwiek na płaskim tracę. Co jakiś czas ktoś mnie wyprzedza. Próbuję siadać na kole, idzie mi to opornie szczególnie na leśnych nierównych drogach. Ludzie jeżdżą bardzo nieprzewidywalnie i wolę jednak mieć widoczność chociaż na te 2 metry. Po 30 minutach pierwsza porcja żela. Na puslometrze przyzwoite wartości bo ponad 180. Około 17-18 km, po kilku kilometrowym brukowanym odcinku na horyzoncie ukazuje się spory podjazd. Z daleka wygląda na stromy. Z zawodnikiem z Planii żartujemy, że jak na jak na Mazovię to niezła góra. Na pocieszenie na szczycie widać bufet. Podjazd nie jest stromy, jednak dość długi bo pewnie około 1,5 km. Tuż przed górką rozjazd dla FIT na który odbija zadziwiająco dużo osób. Może część przestraszyła się podjazdu?:) Przed sobą widzę grupkę. To głównie zawodnicy, którzy wyprzedzili mnie na płaskich odcinkach. Postanawiam ich dojść i podjechać mocno spodziewając się potem zjazdu na którym będę mógł odpocząć. Grupka w trakcie mocno się porwała. Wyprzedziłem około 8-10 osób. Na bufecie biorę trochę wody i jadę dalej. Zjazdu jednak nie było tylko płaski odcinek więc znowu ze 2-3 osoby mnie wyprzedzają. Przed sobą znowu widzę większą grupę. Zaczynają się też ciekawsze odcinki po lasach. Na krótkie razie single głównie w górę z szybkimi zjazdami przeplatane szutrówkami. Złapała mnie na tym etapie kolka, z którą walczę dobrych 10 min. Nie tracę jednak przez to bardzo tempa tylko wiercę się bardziej na rowerze żeby szybciej przeszła. W okolicach 24 km wypadamy na dłuższy odcinek asfaltu. Na początku podjazd, niezbyt męczący, a zaraz po nim długi stromy zjazd na którym pod koniec na liczniku ponad 63 km/h. Jedziemy tu w kilka osób, początkowo nawet nie kręcę, a i tak muszę hamować żeby nie wjechać w zawodnika przede mną. Postanawiam więc mocniej dokręcić i wychodzę na czoło. Przez chwilę jednak zaczynam myśleć, że głupio robię bo za chwilę za zakrętem może być podjazd. No i niestety parę sekund później wyrasta przed nami stroma asfaltowa ścianka. Podjeżdżam ją bardzo ciężko, zupełnie bez rytmu około 10 km/h. Prawie od razu tracę ze 3 pozycje, ale potem wychodzę na zero bo mocno porwała się tutaj duża grupa przed nami i kilka osób konkretnie przygasło. Na górze bardzo ładny widok na okoliczne pola i górki. Potem znowu zjazd i zaczyna się więcej odcinków leśnych. Bardzo mi się podobają. Co raz single z korzeniami najczęściej w górę, a potem zjazdy w koleinach, a konkretnie ich grzbietem. Niestety sporo ludzi sobie tutaj nie radzi, a nie ma jak wyprzedzać bo koleiny są głębokie i w efekcie trzeba jechać gęsiego. Raz ktoś tak asekuracyjnie jechał, że zjeżdżaliśmy przez 5 minut poniżej 15 km/h. Tętno to miałem około 150 na tym odcinku. Dało się jechać dużo szybciej co było widać po osobach przed nami, które odjechały dość daleko. Leśne odcinki przeplatają krótkie asfalty w wioskach, w których bardzo dużo ludzi dopinguje. Szczególnie zapamiętałem dwie kobiety krzyczące do każdego „dawaj, dawaj, szybciej itp.” oraz tłum ludzi na szczycie dość ciężkiego i stromego podjazdu. Na drugim bufecie biorę żel i powerada. Wypijam połowę. Jedzie mi się dobrze. Dochodzę do wniosku, że to w dużej mierze zasługa ciekawej trasy. Raz chwilowo mam mały kryzys, ale biorę nowy żel i za chwilę jedzie mi się lepiej. Wrażenie wywarł na mnie jeszcze jeden stromy i bardzo szybki zjazd po kamieniach (około 55 km/h) i dość sztywny podjazd po łące, na którym chciałem zrzucić na młynek z przodu, ale niestety przerzutka dzisiaj odmawiała współpracy i musiałem przepychać ze środka. Znowu wjeżdżamy do lasu, na razie płasko lub pod górę. Postanawiam tutaj wyprzedzać co się da żeby później nie utykać na zjeździe. W efekcie przechodzę kilkanaście osób, niektórzy widząc, że jadę szybciej ustępują. Czasami niestety nie mogę przyśpieszyć bo łańcuch spada mi z blatu na środek. Dojeżdżam w końcu do zjazdu, przede mną spora grupka. Jadą wolno. Tym razem nie zamierzam się tak ciągnąć, a że koleiny trochę płytsze to zjeżdżam w prawo i atakuje. Spore kamienie, ale mimo to mogę jechać dużo szybciej. Krzyczę więc PRAWA i wyprzedzam hurtowo kilkanaście osób. Bardzo mnie ucieszył ten odcinek. Niestety chwilę później zaczyna się znany z początku trasy odcinek dojazdowy na metę czyli dłuuuuga szutrówka, a dalej betonowe płyty. Na szutrówce tracę z 5 pozycji. A potem na płytach, kiedy wyprzedzam Asię i chwilę gadam jeszcze ze 4 miejsca. Wkurza mnie to strasznie, ale cisnę dalej znanym już odcinkiem. Muszę uważać bo zaczynają mnie łapać skurcze w udach, szczególnie przy gwałtownej zmianie pozycji. Gonie gościa na 29”. Mam nadzieje powalczyć z nim na finiszu, niestety odjeżdża mi na kilkadziesiąt metrów, kiedy zamiast trasą po piachu jedzie bokiem poza nią. Na stadionie zmniejszam trochę stratę, ale ostatecznie przegrywam 2 sekundy. Gdyby nie skurcze mogłem trochę mocniej pojechać końcówkę. Jestem dość mocno ujechany, krążę jeszcze chwile po stadionie próbując trochę rozjechać nogi. Potem czekam dłuższą chwilę na Asię, która zatrzymała się jeszcze i wzywała karetkę dla jednego z zawodników z FIT, który został staranowany przez jakąś babkę z Mega. Wynik 100/336 Open, 27/53 M2, rating 82%. Czyli zgodnie z planem i nawet na pierwszą 100 się załapałem. Pewnie można było jeszcze ze 3-4 minuty urwać jakby się szybciej dało w tych lasach jechać, ale jak na obecną formę to wynik dobry. Trasa bardzo fajna, ale stopień trudności 6 to nieporozumienie. Zdecydowanie za dużo było szutrówek i ubitych płaskich dróg.
Wreszcie kolejny maraton po prawie 3 miesięcznej przerwie. Miałem startować już w Ełku, ale za dużo by było przy tym komplikacji więc padło na Urle Do Urli dojeżdżamy po małych przygodach nawigacyjnych w Warszawie głównie przez głupoty wskazywane przez nawigacje i remonty na toruńskiej. Po wyjeździe już jednak lekko i przyjemnie. Start dopiero o 12 więc jeszcze mnóstwo czasu na załatwienie formalności. Niedaleko biura spotykamy Marka uzbrojonego w kamery. Powinien jechać jak ja z 2 sektora, ale na potrzeby filmu dzisiaj atakuje z 1. Główne założenia na wyścig to przede wszystkim weryfikacja ile formy uciekło przez 3 tygodnie bez ścigania, a także przepalenie się przed Skarżyskiem. Z celów mierzalnych to przyjechać przed wszystkimi babkami (co wcale nie będzie łatwe bo na ostatnim PB w NDM Agnieszka Bacińska wsadziła mi chyba z 5 min) oraz rating powyżej 83%. Obsada wyścigu dzisiaj mocna bo wczoraj były DMP Amatorów w jeździe na czas i sporo osób zostało również na dzisiejszy maraton. Kilka minut przed startem jadę jeszcze na krótką rozgrzewkę i zauważam, że kiepsko działa mi przednia przerzutka. Nic już niestety z tym nie zrobiłem i już kilometr po starcie na asfalcie łańcuch spada mi z blatu i przez kilka sekund nie mogę go wrzucić s powrotem. Początek sektora ucieka, mimo to łapie się do niezłej 5 osobowej grupki m.in. z Agnieszką Bacińską. Układ idealny bo wiem, że jak się w niej utrzymam to będzie bardzo dobry wynik i przy okazji zrealizuje założenia przedstartowe Tempo jak dla mnie mocne, prowadzi ktoś z Meranu Otwock, ale pokazuje żeby jechać na zmiany więc każdy z nas solidarnie pracuje. Przejeżdżamy tak około 5 km, średnia około 33 km/h, jadę akurat na końcu i odpoczywam bo po zmianie się z deczka wyplułem kiedy nagle chłopak przede mną prawdopodobnie najeżdża na koło poprzednika i zaczyna jechać zygzakiem. Przeczuwając co się zaraz stanie zaczynam hamować i po chwili gość zalicza glebę centralnie przede mną. Ściskam klamki i już wyobrażam sobie czy wyląduję na nim, na jego rowerze czy też może ich przeskoczę bo żeby go ominąć nie mam już czasu. Na szczęście udało się wyhamować na tyle, że tylko lekko wjechałem w jego rower. Zatrzymuję się, pytam chłopaka czy ok., mówi że tak więc ruszam dalej wybity totalnie z rytmu. Grupka już jakieś 200-300 metrów z przodu i wiem że nie mam szans ich dogonić i mój uknuty na szybko plan bierze w łeb. Ruszam więc swoim tempem chociaż nie mogę za bardzo znaleźć rytmu. Wyprzedza mnie kilka osób, ale nawet nie próbuje się łapać na koło i jadę czekając aż dojdzie mnie kolejna grupka. No i po chwili już jadę w takiej mniej więcej 8 osobowej. Tempo dla mnie odpowiednie, na razie trzymam się z tyłu żeby trochę odpocząć, jedziemy tak kilka km i w pewnym momencie dogania nas jeszcze z 5 osób. Robi się mały peleton, jedziemy całą szerokością leśnej szutrówki, znowu około 30 km/h i nagle znowu przede mną ktoś zaczyna tańczyć od lewej do prawej i niestety po chwili przewraca się. Tym razem to chyba Bogna Kordowicz. Znowu jadę prosto na nią, ale tym razem udaje mi się wyhamować bez kontaktu, ktoś za mną ratuje się wjazdem na pole w krzaki. Efekt jednak podobny jak ostatnio bo grupa mi odjeżdża i następne kilka km jadę głównie sam. W międzyczasie mijam Marka, który łazi po trasie i czegoś szuka, potem się okazało, że wypadła mu śrubka od mocowania kamerki. Do pierwszego bufetu jedzie mi się ciężko, ale tętno cały czas bardzo ładnie bo w okolicach 185. Zastanawiam się czy nie za ciężko i czy mnie później nie odetnie. Trasa jest strasznie nudna, cały czas albo szybki szuter, albo jakaś polna droga przeplatana asfaltem. Płasko jak na stole. W okolicach pierwszego bufetu dogania mnie znowu jakaś grupka. Łapie się do niej, wciągam żela i odżywam. Grupka ma z 10 osób, ale z przodu jedzie prawie cały czas jedna osoba. Postanawiam dać zmianę i z końca przesuwam się na czoło. Akurat jest asfalt, prędkość około 35 km/h więc nie jakoś bardzo szybko, ale kiedy się obracam jestem jakieś 50 metrów przed grupą. Głupieje i zwalniam bo nie czuje się na siłach żeby teraz uciekać. Na czoło wychodzi jakiś starszy gość. Narzuca mocne tempo więc postanawiam się z nim zabrać. Jedzie bez kasku i leci w jego kierunku kilka uwag. Jedziemy chwilę na zmiany, a reszta oczywiście pasożytuje na kole. Postanawiam, że nie będę się tak bawił zwłaszcza, że znowu przez chwilę słabiej mi się jedzie i jadę na końcu grupki. Około 20 km zmiana nawierzchni i z szutrów kierujemy się na leśną wydmę. Fajny podjazd po mchu, dalej trochę pomiędzy drzewami i wyjeżdżamy na jakąś polanę gdzie przegapiamy zakręt. Na szczęście dość szybko orientujemy się zboczyliśmy z trasy i wracamy przez przecinkę. Nałożyliśmy około 200-300 metrów, ale niestety dla mnie łapię patyk w przerzutkę i muszę zatrzymać się żeby go wyciągnąć. Chwilę to trwa i grupka odjeżdża. Dogania mnie jeszcze ze 3 osoby w tym Bogna Kordowicz. 5 km dalej zaczyna się błoto, a konkretnie wielkie kałuże na całą szerokość drogi. Jednak praktycznie wszystkie do przejechania, poza jedną gdzie trzeba było przeskoczyć powalone drzewo i umoczyć obie nogi w śmierdzącym bagienku. Wielkiego doświadczenia w takiej jeździe nie mam bo zwykle szkoda mi sprzętu, ale jedzie mi się ten odcinek bardzo dobrze. Doganiam i wyprzedzam kilku zawodników z poprzedniej grupki, która się wyraźnie porwała. Niektóre kałuże są głębokie nawet na pół koła więc jadę sobie oglądając którędy przejeżdżają poprzednicy i jak głęboko się zanurzają. Jeśli stwierdzam, że za głęboko wybieram inny wariant przejazdu. Skuteczność jakieś 80% bo kilka razy też się solidnie zanurzam. Sprawia mi to trochę zabawy mimo, że napęd wydaje straszne dźwięki bo odcinki błotne są na przemian z piaskowymi. Na 2 bufecie biorę wodę i polewam nią trochę łańcuch, ale niewiele to pomaga na odgłosy. Na szczęście nie ma problemów ze zmianą przełożeń. Około 30 km wciągam resztę żela, czyli około 2/3 dużej tubki niestety potem powoduje to, że przez kilkanaście minut boli mnie brzuch. Chyba za duża porcja to była mimo że dobrze ją popiłem. Tylko w tym czasie tętno spada mi do około 175 uderzeń. Przez cały wyścig było w zasadzie w okolicach 182-185. Dawno już tak nie miałem. Ostatnie 10 km jadę właściwie sam, za mną nie widać nikogo przede mną czasem widzę 2 osoby, ale mam do nich dobre kilkaset metrów. Mimo to, wyprzedzam ich obu jeszcze przed metą. Jednego dlatego, że złapał gumę, a drugiego po długim pościgu na kończącej 3,5 km szutrówce. Myślałem, że może uda się z nim pofiniszować więc doszedłem go spokojnie 500 m przed metą i siadłem na koło. Gość jednak zobaczył mnie i zaczął odwalać jakieś dziwne akcje włączając zajeżdżanie drogi więc depnąłem ostrzej do ponad 40 i szybko odjechałem bo nawet nie walczył. Na mecie jednak rozczarowanie, bo wiem że wynik będzie kiepski i do tego objechały mnie 3 dziewczyny. Czas 1:45 i strata do zwycięzcy 22 min czyli bardzo dużo jak na taką trasę. Miejsce 82/183 Open i 22/36 M2. Jedyny pozytyw to solidne przepalenie przed Skarżyskiem bo średniego hr 182 to jeszcze na maratonie chyba nie miałem, a coś mi się wydaje, że dałbym radę jeszcze wyżej pociągnąć.
Wykorzystując ranną zmianę w pracy wybrałem się na trening Polska na rowery. Dzisiaj na Kopie Cwila na trasie z mistrzostw Polski Orlików. Trudna runda 6x pod Kope, zjazd po schodach serpentyny itp. Ciekawie, sporo się dzieje, ale wszystko do podjechania i zjechania chociaż nie wiem co by się działo na maksymalnym wysiłku. Na treningu zrobiliśmy 2 rundy w tempie dośc spokojnym chociaż na podjazdach ponad 170. Potem trochę było mi mało więc jeszcze zrobiłem sam 2 dodatkowe rundy. Tym razem mocniej i odrazu czuc różnicę. Dużo ciężej, i spore zmęczenie, kow min 8. Hr często powyżej 180. Jak wracałem wjechałem w mega kałuże z jakimiś glonami i musiałem pojechac na myjkę, którą i tak nie udało mi się wszystkiego doczyścic.
Dzisiaj jeszcze dzień urlopu, ale zmęczony byłem po całym dniu w samochodzie. Wyjazd więc dopiero o 17. Szybko do LK bo z wiatrem. Tam jedna rundka i, że byłem w okolicy Kabat to pojechałem obadac akcje Polska na rowery. Przybyło kilkanaście osób i ruszyliśmy w stronę Skarpy Ursynowskij. Idealnie dla mnie bo już kilka razy szukałem tam ścieżek, ale bez powodzenia. No, ale po dzisiejszej jeździe już wszytsko obczajone. Pojeździliśmy na dwóch fajnych rundach z kilkoma stromymi zjazdami i podjazdami. Jeden podjazd trudny. Brakowało mi do wjechania pół obrotu korbą. Wrócę tu przy najbliższej okazji i będzie mój. Poza tym albo forma spadła, albo muszę się jeszcze wyspac bo tętno skakało wysoko dzisiaj i pod koniec trochę zmęczony byłem.
Do Olsztyna docieramy już w sobotę. Na kwaterze oprócz nas jeszcze z 10 osób i prawie wszyscy startują więc panuje fajna atmosfera. Rano bez pośpiechu zbieramy się i na parking mimo koniecznego objazdu docieramy prawie półtorej godziny przed startem. Pogoda i frekwencja dopisała bo parking już mocno zapchany. Miejsce startu to położony kilkaset metrów dalej stadion leśny, a właściwie jego resztki. Ale jest tu bardzo ładnie. Idę jeszcze na chwilę do biura no i do nutrenda po żel. Kupuje jeszcze dodatkowo pierwszy raz turbosnacka, która podobno ma dać Powera na końcówkę Jedziemy jeszcze na krótką rozgrzewkę. Wyjazd ze stadionu to najpierw błoto, potem piach i dalej trochę pod górkę po zakrętach. Od razu widzę, że na błocie będzie korek. Sektor już w połowie zapełniony więc postanawiam nie pchać się bo i tak na pewno ktoś stanie i będzie powolna przeprawa. Ustawiam się więc na końcu. Zbiega to się też z moją taktyką na dzisiaj, czyli nie zarzynania się na początku. W Legionowie początek pojechałem w miarę spokojnie i cały wyścig jechało mi się dobrze więc zamierzam powtórzyć to i tutaj. Dzisiaj odstępy trochę dłuższe bo ruszamy 1,5 minuty po 1 sektorze. Nie myliłem się co do zatoru, ale przejeżdżam sobie bez stresu przez błotko i potem chwilę spaceruje po piachu. Chwilę potem patrzę za siebie i stwierdzam, że jestem ostatni z sektora. Dziwnie jakoś. Jednak już na górkach przeskakuje kilka pozycji do przodu. Początkowe kilometry do rozjazdu FITa sa głównie w lesie. Cały czas jednak lekko w górę lub w dół. Czasem trochę piachu. Jedzie mi się bardzo dobrze, co kilka minut wyprzedzam kolejnych zawodników. Ogólnie jest szybko, więc tworzą się też małe grupki. Dobrze mi się jedzie, pulsometr pokazuje cały czas w okolicach 185, ale nie czuje zmęczenia. Około 15 km na podjeździe wyprzedza mnie, ktoś z czołówki w koszulce Kliwer Bike Team. Okazuje się, że to Daniel Pepla, który złapał wcześniej gumę. Akurat jadę w 4 osobowej grupie, jednak różnica tempa duża i nikt nie próbował złapać koła. Gdzieś po 20 km kończą się lasy i wjeżdżamy w bardziej odkryty teren. Jadę w kilkuosobowej grupce, jadę pierwszy i oczywiście nikt się nie kwapi żeby dać zmianę, chociaż w pewnym momencie zrobiła się między nami przerwa i mogłem odskoczyć. Decyduje się jednak trochę odpocząć i zjeżdżam prawie na koniec. Dalej bardzo dobrze mi się jedzie chociaż puls cały czas wysoki. Wjeżdżamy na pola, lekki podjazd i za chwilę grupa się rwie. Ktoś tam przysnął w środku i już jest kilkanaście metrów. Zaczyna mocno wiać, akurat daje prosto w twarz. Zastanawiam się czy się nie zmulę zaraz jak to często bywa po godzinie jazdy. Jednak nie jest źle. Co 20 minut łykam żel i cisnę dalej. Co chwilę tasuje się tutaj zawodnikiem z velmaru, i jednym w koszulce polmo-łomianki. Jakieś 200 metrów z przodu widzę grupkę, ale sam nie mam szans dojść, bo za bardzo wieje. Velmar próbuje, ale zawisa po kilkudziesięciu metrach. Ja widzę, że do mnie zbliża się za to z tyłu inna grupa więc postanawiam poczekać. Jest 30 km, tempo dużo wyższe, momentalnie dochodzimy velmarowca, ale on dołącza. Na asfalcie chwilę prowadzę, ale zwalniam i puszczam przodem 3 osoby. Podjazd, nagle tempo wzrasta, ktoś krzyczy żeby jechać spokojnie to dojedziemy razem, kilka osób zostaje, ja trzymam się z przodu. Dalej stromy zjazd z zakrętem w prawo, prędkość ponad 55 km/h 3 gości wynosi nieźle na zewnętrzną, ledwo unikają krzaków. Grupka stopniała o połowę. Trzymamy dalej dobre tempo, do tego zaczynają się większe górki i dochodzimy grupkę którą widziałem wcześniej 200 metrów przed sobą. Jedzie w niej 2 zawodników z biketires którzy uciekli mi na 20 km. Jest też velmar i polmo-łomianki. Gdzieś w międzyczasie 2 bufet, na poprzednim tylko kilka łyków wody wziąłem więc teraz pora na powerada. Kilka szybkich zjazdów po polach, trochę piachu(dzisiaj zupełnie mi nie przeszkadza, opony napompowane idealnie i idę jak przecinak) i około 40 km wjeżdżamy znowu w las, jest też trochę odcinków brukowanych i dalej pagórkowato, podjazdy robią się trochę dłuższe. Łykam ostatnią porcję żela, i zaraz potem zaczynam łykać zawodników przede mną. Zostawiam za sobą całą grupę. Tuż przed bufetem na podjeździe starszy gość stoi na drodze, kręci film i krzyczy „bufet za 500 metrów jedź lewą stroną bo łatwiej” dziękuje za rady i zaraz docieram do bufetu. Tu tylko parę łyków wody i za chwilę widzę przed sobą najstromszy jak dotąd podjazd na jakieś polne wzgórze. Wjeżdżam ze środka, chociaż niektórzy przede mną prowadzą. Z góry widać trasę na kilkaset metrów do przodu i do tyłu. Fajny widok. Wszędzie kolarze. W ogóle to ostatnie 15 km to najciekawszy fragment trasy. Sporo ostrzejszych podjazdów, singli i wąskich krętych zjazdów. Dojeżdżam do jakiejś drogi, chyba wzdłuż torów po betonowych płytach i zaczynam zamulać. Na szczęście ktoś mnie wyprzedza i szybko siadam na koło. Łykamy na płytach trzy osoby po czym trochę źle wchodzę w zakręt do lasu i gubię koło. Postanawiam wypić tajemniczy specyfik, który nabyłem przed zawodami. Smakuje jak jakiś antybiotyk i mam nadzieje, że nie będę za chwilę wymiotował. Na szczęście żołądek jakoś to przyjął, ale wielkiego Powera to z tego nie było (mimo 800 mg tauryny i 200 kofeiny). Za chwilę stromy podjazd w lesie. Mało kto przede mną jedzie, większość wchodzi. Zrzucam z przodu na małą tarczę i cisnę. Sporo korzeni, ale podjazd wcale nie taki trudny. Dojeżdża do mnie zawodnik z Planji i mówi, że ładnie podjeżdżam, sam jednak robi to i tak trochę lepiej bo mnie wyprzedza na szczycie. Dalej kolejny podjazd, chyba stromszy niż poprzedni, znowu ludzie podchodzą. Powtarzam schemat z poprzedniej górki jednak tym razem nie mam wolnej drogi bo przede mną ktoś jedzie, a wyżej 2 zawodników spaceruje. Krzyczę żeby dali przejazd, oni ładnie się rozstępują po czym za chwilę gość przede mną schodzi i mnie blokuje. Fuck! Muszę zejść. Idę, ale ciężko i powoli bo czuje, że zaraz w obu łydkach złapią mnie skurcze. 3-4 osoby mnie mijają w tym velmar i polmo-łomianki. Gdybym nie musiał zejść na pewno bym to podjechał bez problemu. Od tego momentu jakby mnie lekko odcina, jadę za grupą i nie bardzo mam siłę przyspieszyć mimo, że to końcowe km. Trochę szkoda bo odległość nie wzrasta więc jeszcze kilka pozycji mógłbym zyskać. Końcówka po lesie miejskim, bardzo fajna, kręte zjazdy, skarpy i dużo frajdy. Na ostatnim zjeździe atakuje jeszcze velmarowca i wyprzedzam go tuż przed wjazdem na stadion. Wynik 2:23:00, 106/469 i 31/103 w M2. Do zwycięzcy 23 minuty. Tym razem jestem zadowolony, zabrakło troszkę sił w końcówce, ale cały wyścig jechałem mocno i bez większych błędów. Na pewno najfajniejsza trasa w tym roku.
Na maraton przyjechaliśmy dzień wcześniej więc ruszyliśmy trochę pozwiedzać miasto. Zaskoczeniem były przede wszystkim ciągłe górki nawet w mieście. Na starówce widać, że sporo osób zjechało wcześniej bo co jakiś czas mijamy rowerzystow w koszulkach mazovii. Wrzucam tu też 4 km z rozgrzewki.