Dzisiaj znowu się wybraliśmy razem pojeździc. Kierunek Las Kabacki, ale wczesniej zaliczyliśmy kilka podjazdów na Kopie. Asia 3x chodnikiem, ja trawą (3x północ i raz stromym na niższą górkę od południowego wschodu). Trawa skoszona, więc fajnie. Do tego zaskakująco łatwo się podjeżdżało. W Legionowie zgubiłem gdzieś okularki więc pojechaliśmy do Airbika na KEN po nowe, a z tamtąd jeszcze na Kazoorkę. A chłopaki kopią nowe coraz wyższe hopy. Ciekawe czy przypadkiem jakieś zawody się nie szykują. Ja oczywiście nie mogłem sobie odmówic podjazdu i przyatakowałem od północno zachodniej strony. Za pierwszym razem zabrakło kilkunastu metrów bo mi się przednie koło uśliznęło. Ścieżka trochę rozmyta po ostatnich opadach więc było trochę ciężej, ale za drugim razem już się udało. Teraz czeka najstromsza północna strona. Ale tam chyba jednak nie da rady. Kiedyś próbowałem podjechac na crossie to tylko kilkanaście metrów się udało. Po Kabackim zrobiliśmy dwie rundki. Meszek jakby mniej, ale za tą już jest sporo komarów. Powrót przez Przyczółkową.
Już od dwóch dni wiadomo, że pogoda się popsuje i będzie deszczowo. Wcale mnie to jednak nie martwi. Będzie ciekawiej i mniej piaszczyście. Do Legionowa docieramy dosyć późno bo o 10:20, udaje się jednak znaleźć jeszcze fajną miejscówkę w bocznej uliczce blisko mety. Akurat jak wysiadamy z samochodu zaczyna padać. Jeszcze tylko wycieczka po żel – dzisiaj biorę endurosnacka, dużą tubę 75 g. Starczyło na 3x czyli właściwie na całą trasę. Potem już szybko do sektora, bo start za 5 minut. Podczas oczekiwania słyszę, że skrócili dystanse. Mega zamiast 58 ma mieć tylko 48, a Giga zaledwie 72. W głowie kiełkuje więc myśl czy nie zaatakować pierwszy raz najdłuższego dystansu. 11:01 start, początkowo asfalt, trochę zakrętów. Ostrożnie przesuwam się do przodu, bo jest mokro. Oczywiście pada na mnie i z góry i z dołu, spod kół jadących przede mną więc błotko na twarzy pojawia się już po kilkuset metrach. Z asfaltu skręt w prawo w nierówną szutrówkę z dziurami, jadę bardziej po zewnętrznej i widzę jak z przeciwka jedzie sobie na nas samochód. Ktoś z przodu krzyczy i wszyscy na szczęście omijają, ale sporo bluzgów poleciało. Następne km szybkie, dość wąsko więc jedziemy gęsiego. Patrzę na pulsometr- tętno 180, czyli rekreacja jak na początek wyścigu. Ale nie przejmuje się, przynajmniej później mnie nie przytka jak się teraz powoli rozkręcę. Gdzieś w okolicach 6 km pierwsza górka, dość piaszczysta. Prawą stroną jest singiel którym jedzie większość. Duży tłok i widzę, że już zaczynają zsiadać. Atakuje więc z lewej po większym piachu. Niestety za chwile przechodzi on w jakąś pustynie. Kompletnie nie da się jechać. Do tego trasa ucieka w prawo więc muszę się przebijać z buta to zatłoczonego singla. Okulary momentalnie zaparowują i ledwo widzę. Mija mnie tu spokojnie ze 20 osób. Dalej łagodny zjazd i kilkadziesiąt metrów sporego piachu. Przedzieram się trochę na oślep bo szkła dalej całe zaparowane. Na szczęście jest tu dość szeroko więc na nikogo nie wpadam. Następne kilometry szybkie, dużo singli, czasami jakaś jedna lub kilka górek. Trasa fajna, ale niestety jest na niej zbyt dużo ludzi. Większość czasu jadę w jakiejś grupce. Często za słabym tempie, bo nie ma jak wyprzedzać. Kilka razy atakuje po bardzo niekorzystnych ścieżkach czyli gałęziach, trawach, korzeniach. Jednak nie przynosi to większych korzyści bo ze dwa razy np. jadąc gorszym torem nie wyrabiam się w zakręty i tracę tylko siły. Około 18 km kończy się mała pętla i odłącza się FIT. Jedzie mi się bardzo dobrze, dalej myślę nad Giga, ale potem po drodze rezygnuje bo nie wspomniałem nic wcześniej Asi o takiej możliwości i za długo by musiała czekać. Zaraz na początku drugiej pętli trasa robi się bardziej interwałowa. Tasujemy się cały czas z kilkoma zawodnikami, szczególnie z nr 38 mijam się co kilka km. Na drugi bufet w okolicach 30 km wpadamy w większej grupie około 15 osób. Łapie powerada i wypijam prawie całego w ciągu minuty grupka trochę odjeżdża, ale po chwili doganiam. Trzymam się z tyłu, ale czuje że jest dla mnie za wolno. Puls znowu w okolicach 170. Postanawiam koniecznie go podnieść. Znowu jest wąsko, dużo singli więc jednak trzeba wyprzedzać po krzakach. Przechodzę kolejne osoby. Grupka się porwała i jest już luźniej. Ostanie km jedziemy razem z nr 38, po drodze doganiamy kogoś z M4. Facet chwile prowadzi na asfalcie, a potem krzyczy do mnie żebym dał zmianę bo on już na to za stary. Uśmiecham się i daje do przodu. Prowadzę przez około 1 km. Nagle 38 wyskakuje przede mnie i zyskuje kilkadziesiąt metrów dochodząc przy okazji zawodnika z FAAC Team. M4 daje mi zmianę, i krzyczy żebyśmy gonili tą dwójkę. Dystans jednak zmniejsza się tylko minimalnie. Do mety około 3 km. Wychodzę na zmianę jednak towarzysz nie utrzymuje koła i gonie sam. Wpadamy do lasku, na super singiel. Kręty w małym wąwozie z małymi rynnami na zakrętach. Zbliżam się do uciekającej dwójki. Nagle na małej górce dochodzę ich. Lekko się zakopują i zawodnik z FAAC zrywa łańcuch. Nie zastanawia się nawet nad skuwaniem i daje sprintem do mety. Jest wąsko więc chwilkę trwa zanim go wyprzedzam. To wystarczy żeby 38 zyskał kilkanaście metrów. Na asfaltowej końcówce już nie udaje mi się odrobić i tracę ostatecznie 6 sekund. Na metę wpadam zmęczony finiszem, ale ogólnie trochę jestem niedojechany. Szkoda, że skrócili trasę. Miejscami tempo było za dla mnie za niskie, ale nie było gdzie wyprzedzać. Jednak poza tym maraton bardzo fajny. Żadnych kryzysów. Trasa jak dla mnie, mimo że w wielu odcinkach się pokrywała, to jednak dużo ciekawsza niż na Poland Bike. Do tego super oznaczona, żadnych wątpliwości gdzie jechać . Kilka minut po przekroczeniu mety idę sprawdzić jaki czas mieli zwycięzcy mega i tu zaskoczenie bo na drugiej kartce wiszę już i ja Czas 1:52:58, Miejsce 99/493 i 32/114 w kategorii. Plan wykonany
Normalnie dzisiaj to jakieś święto chyba. Robert zadzwonił, że chce pojeździc. Do tego Asia mówi, że jak z roboty wróci to chętnie do nas dołączy. No to ok. Z bratem umawiam się na Polach Mokotowskich. Trochę się grzebałem w domu i pozatym bardzo duże korki dzisiaj więc się chwilę spóźniam. Z pól kierujemy się w stronę Ursynowa. Ciężko się przebic przez miasto bo bardzo dużo ludzi wszędzie. Postanawiam pokazac Robertowi Ursynowskie górki bo nie był jeszcze na nich. Na początek na Kopę. Mówię mu żeby jechał chodnikiem bo trawie za cięzko mu będzie, ale próbuje za mną. W efekcie wjeżdża gdzieś do 2/3. Chwilę stoimy na górze, ale nie długo bo niestety, ale pojawiły się meszki. Już wczoraj jak jeździłem zauważyłem, że wykluło się sporo robactwa, ale te małe gówna są najgorsze. Jest ich od groma i odrazu ze 3 mnie gryzą. W międzyczasie na trenuje jeszcze dwóch młodych chłopaków z WKK. Nieżle smigają. Jedziemy dalej aby nie dac się zeżrec. Teraz na kazoorkę. Nie byłem tam od zeszłego roku, i się mocno zdziwiłem bo widac ze zjazdowcy mocno popracowali nad nią. Sa nawet zainstalowane metalowe rampy. Ale jest też trochę podjazdów. 2x podjeżdżam strome ścianki. Od północy i zachodu. Tutaj już konkretne nachylenie, ale jakoś lekko poszło. Na górze znowu kupa robactwa. Jedziemy na rundkę do lasu. Przy polanie, na zakręcie jakiś gośc nie patrzy na drogę i jedzie centralnie na mnie. Ja hamuje, ale on zawuaża mnie za późno i w efekcie kurczowo zaciska klamki. W efekcie zalicza piękne OTB w krzaki. Po kilku minutach spotykamy się z Asią. Robert już trochę zmęczony. Jedziemy jeszcze rundkę po lesie i Moczydłowską w stronę Poleczki. Po drodze jednak jeszcze do Maca przy Realu na cheesburgera bo trochę zgłodnieliśmy. Brat pojechał do Puławskiej, a my do Kenu. Wracając przy Kopie Cwila wjechałem jeszcze w psa który wbiegł na ścieżkę i zatrzymał się tuż przedemną. Jakimś cudem skręciłem się chyba w locie na bok i nie przeleciałem prze kierę. Do tego na szczęście wolno jechałem. Pies się trochę wystraszył.
Po robocie wyciągnąłem żonę na rower. Pojechaliśmy do Kabackiego, ludzi dzisiaj od groma, ale pogoda piękna więc nie dziwne. Sporo pokręciliśmy się po lesie. Nawet chwile po błocie jeździliśmy bo północne ścieżki jeszcze zalane. Tempo regeneracyjne, ale puls i niski po niedzieli.
Nie jeździłem od "zimowej" edycji mazovii w Sierpcu i dzisiaj jakoś też nie bardzo mogłem się zdecydować czy startować. Chciałem jednak sprawdzić jak to jest u innego organizatora no i poza tym nawet najlepszy trening nie zastąpi wyścigu:) Zebrałem się więc i ruszyliśmy z Asią do Nowego Dworu. Na miejsce dojeżdżamy godzinę przed czasem więc spokojnie załatwiam wszystkie formalności. W sektorze ostatnim ustawiam się jednak prawie na końcu bo pojechałem się jeszcze chwilę rozgrzać. Chociaż te sektory to chyba były tylko z nazwy bo wszyscy zlali się w jedną masę. Widzę jednak, że stracę na prawdę dużo bo początek jest ciasny i po nierównej drodze. Dodatkowo ktoś obok mnie martwi się, bo nie wie czy da radę podjechać pod 3 metrowe wzniesienie i krawężnik. Wreszcie start. Bardzo ciasno, co chwilę kontakt z innymi, czołówka już dawno wjechała na asfalt, a ja jeszcze się przepycham w lasku. W pewnym momencie stosuje taktykę na hulajnogę czyli z jedną nogą wpięta, a drugą się odpycham bo tak jest szybciej:) Wreszcie po gęstej trawie wylatuje na asfalt. Od razu lewa i staram się wyprzedzać jak najwięcej. Koniec asfaltu i skręt w prawo chyba na jakąś budowę drogi, trochę piachu. Od razu robi się zator i trzeba hamować. Dalej piach i wzdłuż torów po kamieniach. Jest dość niebezpiecznie, kilku zawodników zbiera się z gleby. Staram się jak najszybciej uciec z tego tłoku i wyprzedzam gdzie się da. Lewą po jakiś kępach trawy, potem po piachu. Oczywiście kosztuje to sporo sił bo jak to na początku wszyscy jadą mocno. Puls ponad 190, ale nie jest źle. Po kilku km wjeżdżamy do lasu, na horyzoncie sznurek kolarzy, ale droga szeroka więc trochę luźniej. Przesuwam się do przodu, jest szybko bo na liczniku często ponad 30 km/h. Po następnych kilku km rozjazd, wg mnie słabo oznakowany. Akurat kogoś wyprzedzam i nagle widzę strzałki w lewo. Daje po hamulcach, ale okazuje się, że to zjazd na mini. Ruszam więc dalej prosto, a tu z przeciwka jadą na mnie dzieciaki, które przestrzeliły zakręt. Parę minut za rozjazdem wyprzedza mnie ktoś w koszulce biketires.pl. Domyślam się, że to DMK77. Dziwie się, że nie jest daleko z przodu, ale widzę rozwalony łokieć więc pewnie musiał leżeć na początku. Postanawiam usiąść na kole i trochę się podholować. Udaje mi się utrzymać przez jakieś 2-3 km, ale w końcu ktoś z wyprzedzanych mnie blokuje i odpuszczam. Z resztą tempo dla mnie i tak za szybkie zwłaszcza, że w czasie, kiedy zwykle mam najwięcej największą zadyszkę na maratonie, czyli po jakiś 40 minutach jazdy. Trasa płaska, jakieś małe górki, troszkę piachu, ale bardzo nie przeszkadza. Staram się tym razem dokładnie pilnować odżywiania. Co jakiś czas pije izotonik i wcinam suszone morele. Gdzieś po 70 minutach łykam też żela. Trasa była tak ułożona, że w jej środkowej części pokonywaliśmy 2x 13 km rundę. Podobał mi się ten wariant zwłaszcza, że było tam kilka ciekawych fragmentów. W tym szybki singiel grzbietem wydmy. Ogólnie trasa jak na te tereny nie była zła, dużo zakrętów, różna nawierzchnia tak więc nie nudziło mi się tak jak w Sierpcu. Niestety jazda po płaskim to nie moja mocna strona, bo nie za bardzo lubię jeździć na kole na zapałkę. I tak jest już lepiej niż w tamtym sezonie, ale jeszcze dużo mam do poprawienia w tym elemencie. Mniej więcej po 90 minutach jazdy zauważam, że zaczyna spadać mi tętno. Wcześniej cały czas było w okolicach 180 teraz ledwo 170 i często mniej. Nie czuję jakiegoś kryzysu, ale nie mogę za bardzo się zmusić żeby wejść na wyższe obroty. Może to skutek piątkowej imprezy, albo jeszcze do końca nie zregenerowałem się po Sierpcu. Jadę wtedy akurat zawieszony między dwoma grupkami. Utrzymuję dystans do pierwszej i lekko uciekam drugiej. Na dwóch większych górkach zmniejszam znacząco dystans. Jedna osoba odpada i ją wyprzedzam zaraz za podjazdem, drugą widzę kilkadziesiąt metrów przed sobą, a główną grupę trochę dalej. Jedziemy tak przez następne kilka minut. Systematycznie zbliżam się do zawodnika przede mną. Jednak nagle zaczyna znikać oznakowanie. Początkowo widać jeszcze strzałki na ziemi w pewnym jednak momencie, akurat kiedy doganiam zawodnika przede mną obaj stajemy bo na wprost zamiast drogi mamy krzaki. Po prawej stronie jest piaszczysty podjazd więc próbujemy jechać, jednak po kilkudziesięciu metrach okazuje się, że tu drogi też nie ma. Postanawiam poszukać po lewej stronie i w końcu widzę strzałki. W międzyczasie dojeżdżają jeszcze 2 osoby więc krzyczę, że jest trasa i wszyscy ruszamy. Postanawiam jednak ostro pogonić, bo czuje, że zaraz wszyscy się uczepią na kole, a meta już blisko. Akurat jest spory odcinek po polach. Jadę mocno puls już około 175 i po chwili jak się obracam to widzę ich daleko za sobą. Niestety nie mam też kogo gonić. 2 min które straciłem na szukaniu trasy spowodowały, że nie widać już grupki z przodu. Ostatnie kilometry to powrót po tej samej trasie czyli kamienie wzdłuż torów, a potem odmiana i zjazd do lasu na ciekawy i kręty singiel. Finisz nietypowy bo po trawie i dołach więc rozpędzić się za bardzo nie da. Z resztą i tak jadę sam więc nie mam z kim walczyć. Chwilę po przekroczeniu mety dostaje sms z wynikami, czas 2:08:10, Miejsce 71/220 Open i 21/42 w M2. Wynik taki sobie, liczyłem, że będzie trochę bliżej dwóch godzin, ale biorąc pod uwagę zgubienie trasy i przepychanie się przez kupę ludzi na początku nie jest tak źle. Po maratonie na makaron, wg mnie ze 3 razy lepszy niż na Mazovii (przynajmniej ten z czerwonym sosem), dobre też były nagrody w tomboli. A kto ułożył ciekawszą trasę to zobaczę za tydzień.
Od kilku dni wiadomo, że pogoda się popsuje i będzie zimno, straszą nawet deszczem. Na szczęście w poniedziałek wieczorem synoptycy odwołali opady więc wypadało się tylko przygotowac na chłód. Wyjeżdżamy z Asią około 8:20, termometr w samochodzie pokazuje 6 stopni myślę sobie nie jest źle do startu jeszcze pewnie się ze 3 podniesie i będzie gitara. Jednak szoku doznaje kilka km przed Sierpcem gdzie zatrzymuje się na chwilę na polu i wychodzę z samochodu na zerwnątrz. Wieje takim lodem, że aż mi się zima przypomniała. W Sierpcu małe problemy z zaparkowaniem bo ludzi mimo pogody dużo (okazało się, że było ponad 1000 osób czyli więcej niż w Chorzelach). Ostatecznie jednak udaje się jeszcze znaleźc miejsce na głównym parkingu. Przygotoania nam się trochę przeciągają przez dylematy ubiorowe. Ostatecznie 3 koszulki i lekko ocieplana koszulka mazovi, którą biorę od Asi bo ona ostatecznie w obawie przed przeziębieniem rezygnuje ze startu. Koszulka niby rozmiar za mała ale pasuje. Na dół spodenki 3/4 plus nogawki. Początkowo myślałem, że mogę się w tym ugotowac, ale ostatecznie było ciepło i komfortowo. Wiele osób tzw hardkorów zdecydowało się jechac nawet w samych krótkich spodenlach, ale potem na trasie mieli jakby sine nogi więc pewnie zbyt przyjemnie nie było. Jeszcze przed samym udaniem się na start postanawiam popdompowac opony tak do 3-3,2 bar, organizator zapowiada szybkie szutry, BRAK mazowieckich piachów więc mogłem nawet więcej nabic, ale się powstrzymałem. Pozatym nie zdążyłem kupic drugiego żela. W sekorze miła atmosfera rozmowy, jeszcze tylko hymn Polski i hymn Sierpca:) i ogień. Początek to chwila asfaltu ale dośc wąsko więc nie ma jak za bardzo jak się przebic do przodu pilnuje więc tylko, żeby nie stracic grupy, dalej szutry trochę piachu i ze 2 przejazdy przez tory - czyli jakieś 5 km. Większośc sektora dalej jedzie razem, jest bardzo szybko, ale to nic w porównaniu do tego co będzie się działo przez następne 20, a może i więcej km. Następujące po sobie szutry, twarde drogi, krótkie odcinki asfaltu, i piachy chociaż jeszcze niezbyt upierdliwe sprawiają że do rozjazdu fit mam średnią chyba ze 30km/h. Do tego płasko i wiatr narazie bardziej w plecy. Jedzie mi się w miarę dobrze, chociaż ewidentnie szybkie starty to moja słaba strona bo ucieka mi kilka fajnych grupek. W pewnym momencie łapie się jednak do jednej bardzo porządnej i to na szczęście na szutrowo-polno-piaszczystym odcinku i lecimy kilka dobrych km około 34 km/h. Tzn ja bardziej pasożytuje bo na kole mam tętno pod 185. Jednak fajnie się jedzie i sporo osób łykamy. Tak jest mniej więcej do 20 km i wjazdu do jakiegoś lasu i gdzie zaczynają się coraz większe piachy. Większe nawet niż w Chorzelach i przede wszystkim dla mniej mniej kontrolowalne przez za duże ciśnienie. Cały czas rzuca mi przodem, wprawdzie wszystkie piaski przejeżdżam, ale tracę na nich dużo sił. Liczę jednak, że to się jeszcze zmieni i zacznie się jakiś tam zapowiadany ciekawszy fragment w lesie, single i podjazdy. Szybsza częśc grupy w międzyczasie mi ucieka bo ktoś puścił koło i na 26 km zaliczam pierwsz bufet i zjadam trochę banana. Niestety dalszej części trasy nie kojarze zbyt dobrze pozatym, że dalej było szybko na szutrach i asfaltach, i że było coraz więcej piachu miejscami głębokiego. Właśnie w takim syfie zaliczyłem nawet pół OTB na lekkim zjeździe bo kompletnie mi kierownice przekręciło. Trochę może też z mojej winy bo nie do końca byłem zdecydowany którędy chce przejechac. Ale było miękko więc bez obrażeń tylko łańcuch mi spadł. Zapowiadanych górek w zasadzie nie było, jak dla mnie w Otwocku było więcej. Do tego powrót przez piaszczyste pola i tym razem już pod wiatr. Nudną trasę urozmaicała mi rywalizacja z kilkoma osobami, z którymi ciągle się mijałem. Jednego faceta, chyba z M5 wyprzedziłem ostatecznie 5 km przed metą. Ostatnie km to pogoń za najlepszą dziewczyną z mega, z kórą też kilkakrotnie się mijaliśmy. W sumie zaskoczyło mnie trochę jak ją zobaczyłem, bo myślałem że jest za mną. Musiała mnie wyprzedzic jak zaliczyłem glebę. Pewnie nie udało by mi się odrobic straty, bo na płaskim bardzo mocno jechała, ale z pomocą przyszedł niewielki podjazd pod oczyszczalnie tuż przed metą. Oprócz niej łyknąłem tam też jednego pasożyta co wiózł się za mną przez poprzednie 5 km, a potem wyprzedził. Na podjeździe jednak kompletnie spuchł, a na płaskim na pewno bym go nie doszedł. Podsumowując jak dla mnie była to najgorsza trasa Mazovii jaką jechałem. Nudna, z mnóstwem piachu. Do tego w opisie organizotor wprowadził ludzi w błąd bo ewidentnie informował, że piachu jest mało. Na osłodę pozostaje niezły wynik 142/512 w M2 i 32/95 w kategorii. Strata do zwycięzcy - Pawła Baranka 20 minut więc rating 85% i awans do 2 sektora.
Pod wieczór wybraliśmy się z Asią na lody do parku przy Racławickiej. Nogi dzisiaj cały czas zmęczone, ale pokręcenie w wolnym tempie pomogło. Mieliśmy jeszcze pojechac na Pola Mokotowskie, ale po lodach trochę się zimno zrobiło i wróciliśmy do domu.
Wczoraj pogoda się popsuła i z jazdy nic nie wyszło więc wyskoczyliśmy dzisaj poruszać się po świątecznym obżarstwie. Początkowo łąkami i lasami do Porosiuk po drodze zaliczając wszytkie mosty na Krznie. W Porosiukach przejechaliśmy przez tory nowym asfaltem do Jaźwin. Asfalt się skończył więc zawróciliśmy i powrót do Białej lasem, ale tym razem bliżej torów. Potem jeszcze pokręciliśmy się trochę po mieście i na koniec na górki do parku. Asia trochę potrenowała podjazdy i zjazdy. Dobrze jej szło bo tam gdzie próbowała wjechać to się jej udało. Wycieczka na krótko, chociaż wziąłem rękawki to się nie przydały bo pogoda całkiem inna niż wczoraj i bardzo ciepło.
Z Warszawy wyjeżdżamy o 7:30. Podróż przyjemna, aczkolkiek pogoda nie nastraja optymistycznie. Zamiast zapowiadanego słońca tylko 9 stopni i kropi przez większośc czasu. Na miesjce docieramy chwilę przed 10, więc bezstresowo i spokojnie zbieramy się do startu. Dzisiaj mam zamiar jechac na 2 bidony (izotonik + woda) dodatkowo zakupiłem jeszcze żel i wziąłem kilka suszonych moreli. 30 minut ptzed startem pogoda się poprawia i wychodzi słońce. Plan, aby wejśc do sektora na początku oczywiście bierze w łeb i wchodzę znowu jako jeden z ostanich. Ale tutaj nie ma to za bardzo znaczenia bo na początku ma byc 4 km asfaltu. Po starcie staram się jak najszybciej przebic do przodu bo podejrzewam, że grupa może się podzielic. I faktycznie już po kilometrze około 25% osób odpada. Tempo umiarkowane - około 40 km/h, ale przeszkadza wiatr. Trzymam się narazie z tyłu grupy. Po 2 km niewielki podjazd na asfalcie. Przesuwam się szybko do przodu i kolejny dobry ruch bo znowu sporo osób zostaje. Do rozjazdu z FIT, który tym razem jest już po kilku km nic się nie dzieje czuc jednak, że dośc mocno wieje. Zaraz potem wjeżdżamy do lasu pierwsze dwa podjazdy, oba w 100% do podjechanie bez większych problemów. Niestety, niektórzy już na początku trasy wolą spacerowac i momentalnie tarasują cały przejazd. Wbiegam, żeby przejśc tych maruderów, jednak ci co przed nimi wjeżdzali momentalnie uciekają. Dalej odcinek na polach. Sporo piachu, znacznie więcej niż w Otwocku, do tego mocno wieje. Jadę tu właściwie sam i tracę dużo sił. Co jakiś czas mijają mnie 3-4 osoby. Próbuje utrzymac się na kole, ale niezbyt mi to wychodzi i po jakimś czasie odjeżdżają. Inna sprawa, że jade zwykle w za dużej odległości za poprzedzającym zawodnikiem i zbieram na siebie sporo wiatru. Jednak jest dużo piachu i niektórym mocno rzuca rowerami. Kilkanaście km później widzę jak przede mną jednego gościa co chwilę ostro rzuca na piachu, mimo to drugi zaraz za jedzie bardzo blisko. Nagle obaj wpadają na siebie i lecą razem przez kiery. Na szczęście miękko było. Około 15 km zaczyna się zapowiadany przez orga interwałowy fragment. I faktycznie przez następnę jakieś 20 km cały czas góra dół. Różne podłoże, szybkie zjazdy, na wielu z nich prędkości powyżej 40 km/h. Super odcinek. Niestety prawdopodobnie na jednym z nich gubie cały bidon z wodą. Spostrzegłem się jednak dopiero w okolicach 1 bufetu kiedy chciałem popic żel, który otworzyłem po kilkuminutowej walce z pazłotkiem. Oczywiście po zakupie zapomniałem je zerwac. Ostatecznie po kilku nieskutecznych próbach otwarcia paznokciem i wyduszania na chama postanowiłem zrbic dziurę za pomocą patyka. Jadąc urwałem kawałek gałęzi i potem trzymając żel w zębach, w jedej ręce patyk, a w drugiej kierę, jakoś dziada odpieczętowałem. Postanowiłem tym razem pilnowac jedzenie i picia za wszelką cenę. Wodę wziąłem na 1 bufecie, do tego jadłem suszone morele. Plan w miarę się udał i większych kryzysów na całej trasie nie miałem. Kolejne km to dalej interwały, na podjazdach odrobiłem tutaj trochę pozycji. Wszystkie górki wjechałem chociaż niektóre z małej tarczy z przodu bo strome były. Jedak kiedy zobaczyłem Górę Dębową to tylko przez chwilę pomyślałem, że da się ją podjechac. Nie wiem czy komuś się udało, ale w zasięgu mojego wzroku wszyscy schodzili jeszcze przez jej początkiem:) Ja podjechałem ile się da wyprzedzając przy okazji z pięc osób, a potem rozpocząłem stromy marsz w górę. Spacer to na pewno nie był bo pulsometr pokazywał ponad 180 udderzeń. Na drugim bufecie w okolicach 40 km wziąłem powerade, którego opróżniłem prawie całego w ciągu minuty i jeszcze jeden żel, po który musiałem się zatrzymac na chwilę bo dziewczyna nie zdązyła wyciągnąc i musiała mi go rzucic. Na szczęście złapałem, ale straciłem przez to grupę, którą ciągnąłem przez jakiś czas na płytach betonowych. Wogle zauważyłem, że większośc osób sępi tylko na czyjeś koło i nikomu się nie chce współpracowac. Po rozjeździe na Giga skończył się interwał i zaczęły znowu odkryte tereny na szybkich szutrach i asfaltach. Niestety miałem dzisiaj sporego pecha do jazdy po nich bo praktycznie przez cały wyścig jak wjeżdżałem na taki odcinek to nie było w moim zasięgu żadnej grupy i sam musiałem walczyc z wiatrem. Żel wzięty na 2 bufecie okazał się również zamknięty więc olałem już odpieczętowywanie i zamiest tego na 10km przed metą wziąłem jeszcze 1 powerada. Po połączeniu z FIT jeszcze 2 większe górki, sporo piachu i trochę głębokiego błota, które przejechałem, ale prawie złapał mnie skurcz w łydkę. Ostatnie 4 km to asfalt do mety. Ścignąłem na nim jeszcze 2 osoby. Probowałem ich namówic żebyśmy doszli jeszcze jednego jakieś 150 przed nami, ale nie dali rady utrzymac koła więc mi też się ostatecznie nie udało i na metę wpadłem sam po 2 godzinach i 41 minutach.
Miejsce 129/481 i 33/93 w M2. Wynik ok, szczególnie w kategorii rating ponad 84% także blisko celu. Jednak przez cały wyścig mimo, ze nie miałem większego kryzysu czułem trochę brak mocy. Podejrzewam, że może to byc w dużej mierze kwestia przeziębienia które mnie trzymało ponad tydzień i dzisiaj jeszcze nie raz kaszlałem na trasie. Cel jednak znowu nie wykonany więc pełnego zadowolenia nie ma.