Do Kabackiego na standardową rundkę

Piątek, 8 października 2010 · Komentarze(0)
Wreszcie się zmobilizowałem żeby trochę pojeździć. Po niedzielnym maratonie dupa bolała mnie chyba do czwartku do tego silny wiatr i zimno skutecznie mnie odstraszało. Dzisiaj już jednak postanowiłem skorzystać jeszcze z wczesnego skończenia roboty i wyskoczyłem do Kabackiego. Trasa stanadardowa w lesie jedna pętla na więcej jednak było mi trochę za chłodno i nie miałem czasu. Tętno dzisiaj przez prawie cały czas w 2 strefie.
Oczywiście jak temperatura spada do około 10 stopni i niżej to mam niedłączny problem jak się ubrać. Dzisiaj na górze były dwie koszulki i polar - zestaw ok. Na nogi długie spodnie - miejscami szczególnie w lesie trochę chłodno, potrzebne albo spodenki albo jakieś majty. W głowę (sam kask) i ręce ciepło. W stopy chłodno mimo podwójnych skarpet.

Mazovia MTB - Epilog Łomianki

Niedziela, 3 października 2010 · Komentarze(0)
Tragedia i męka. Takie słowa nasuwają mi się na wspomnienie tego żenującego w moim wykonaniu występu. Oczywiście ponieważ prawie od póltora miesiąca nawet nie zbliżyłem się do roweru nie oczekiwałem dzisiaj niesamowitych wyczynów jednak to, co przeżywałem na trasie w KPN to był szok.
Do łomianek jadę sam, przyjeżdżam z dużym zapasem czasowym około 10. Pogoda piękna, słońce i dość ciepło, ale trochę wieje więc decyduje się jechać w calości na długo. Po przebiórce wsiadłem na rower żeby trochę się rozgrzać i odrazu pojawił się pierwszy znak, że dobrze nie będzie - lekko boli mnie tyłek po wczorajszych 6 km. Ale nic to ruszam do sektora. Dzisiaj 1,2 i 3 są połączone więc mam okazję jechać z czołówką:) Przed startem trochę pogaduszek z zawodnikem czekającym obok i o 11.10 ruszamy. Postanowiłem początek pojechać normalnie, mocno żeby zyskać trochę czasu nad dalszymi sektorami. Po asfalcie wielkich szaleństw nie było tempo około 40 kmh potem przez las kilka km 30 kmh. Cały czas jednak spadam, aż ląduje w pewnym momencie właściwie na końcu sektora za dziewczyną i jadącym jej na kole gościem. Trzymam się z nimi gdzieś do 6-7 km, tempo wcale nie jakieś wielkie, gdybym był w jakiejkolwiek formie, ale pulsometr nieubłaganie pokazuje co innego. 195,196,197 - o właśnie pobiłem swój datychczas znany hr max:) oczywiście jeszcze kilkaset metrów takiej jazdy i odpadam. Początek więc zdecydowanie za mocny. Teraz już czekam kiedy zaczną dochodzić mnie grupki z sektorów 4-6 bo też startowały razem. Pierwsze pojawiaja się już po chwili, co kilkaset metrów wyprzedzają mnie 2,3 osoby. Trasa narazie może być, chociaż płasko to sporo singli i wszystko w lesie.

W pewnym momencie gdzieś około 10 km błotko i przejście przez prowizoryczną kładkę. Tworzy się mały koreczek, puls mam dalej bardzo wysoki pod 190 więc bardzo mi się na tej przeprawie nie spieszy. Na 15 km w okolicach Palmir bufet. Mimo tego że mam tylko jeden bidon to nie biorę nic bo nie mieli izotonika. Coś tam gość powiedział że na drugim bufecie będzie ja na początku zrozumiałem, że w drugim namiocie i zanim przetrawiłem to już byłem w dupie. Wracać mie się nie chciało, a całą pewnością powinienem. Za chwię rozjazd na fit. Już jedzie mi się źle, wiem że dalej będzie męka i przez chwilę nawet zastanawiam się czy nie zjechać!, ale w końcu nie po to tu przyjechałem. Oczywiście dalej systematycznie tracę pozycję, zaczynają się małe wydmy i zaraz potem Ćwikowa Góra, podjeżdża mi się jeszcze dobrze zbliżam się wyraźnie do jadących przedemną niektórych wyprzedzam. Na Ćwikowej niestety raz muszę zejść bo nagle dwie osoby przedemną z niewyjaśnionych przyczyn stają tarasując całą drogę. Przy okazji obserwuję jakie niektórzy mają wielkie problemy z pokonaniem najmniejszych wzniesień mieląc z trudem na żółwiku to co jest normalnie do podjechania na blacie. No ale oni i tak mi zaraz na płaskim odjeżdżają więc przestaję się już w pewnym momencie nawet wkurzać na to że się zatrzymują w połowie mikro podjazdu.

Pagórki kończą się zaraz za Roztoką, zaczyna się za to coraz więcej korzeni, które cały czas wybijają mnie z rytmu. Opony mam napompowane za mocno bo, aż 3 bary. Poza tym od 25 km zupełmnie mnie odcina i ledwo jadę, dupa mi odpada od korzeni i tylko patrze na licznik na wolno upływające km. Wyprzedza mnie już chyba z 17 sektorów, w tym zawodnicy jak np: gość jadący z rozpietą kurtką, dwóch conajmniej stukilowych facetów, albo koleś jadący na oko z 5 kilogramowym plecakiem. Coraz więcej odcinków jadę na środkowej tarczy z przodu bo na blacie zwyczajnie nie daje rady nawet na płaskim, duża w tym zasługa korzeni. W końcu docieram na drugi bufet, na szczęście pojawił się gdzieś na 36 km, a myslałem że będzie 10 km później. No i pierwszy raz w moich startach zatrzymuje się biorę 2 powerady i przelewam do bidonów, a połowę jednego wypijam. Spędzam tam spokojnie z 2 minuty. Przy okazji zjadam jeszcze batonika. Od tego momentu trasa już beznadziejna. Na początku asfalt, myślałem nawet że na chwilę odżyłem i łapię się na koło jakimś szybciej jadącym, niestety moja forma jest tragiczna. Mimo że jest pod wiatr to nie jestem w stanie jechać na kole nawet 25 kmh bo prawie mam skurcze. Po asfalcie zaczyna się jakaś dziurawa droga, ledwo jadę klnąc pod nosem, po kilometrze nie wytrzymuje i zatrzymuję się żeby spóścić trochę powietrza z kół bo czuje, że dupa mi chyba zaraz odpadnie. Trochę pomaga i jakoś telepie się do końca tego odcinka. Potem znowu asfalt, i znowu jadę chwilę za kimś po czym odpadam, a dalej kolejne 2 km dziurawej drogi. Dogania mnie jakiś zawodnik z hp i tak sobie jedziemy narzekając na te dziury po czym tradycyjnie zostaje w tyle i turlam się do mety. Końcówka jeszcze trochę w lesie po dość fajnym singlu i ostatki po asfalcie. O jakimś finishu nie ma mowy. Wjeżdżam na metę, totalnie ujechany, jeszcze mi nawet brawo biją chociaż nie wiem za co. Na żadnym maratonie się tak nie zmęczyłem.
Nie spodziewałem się że będzie aż taka różnica w formie.
Wynik oczywiście tragiczny. 2:41, miejsce 190/234, do pierwszego prawie 50 minut, a to i tak dało by mi o dziwo 6 sektor. Na szczęście w epilogu można było tylko sektor zyskać więc na przyszły sezon zostaje w 3.

Sprawdzenie roweru przed maratonem

Sobota, 2 października 2010 · Komentarze(0)
Po ponad miesięcznej dezaktywacji i prawie kompletnym braku ruchu ruszyłem dzisiaj na chwilę dupsko żeby przetestowac rower przed jutrzejszym epilogiem mazovii. Rower działa. Oczywiście jutro niczego dobrego się nie spodziewam. Mam nadzieje że wymęcze te 60 km w jakimś godnym czasie.

Rundy w Kabackim

Niedziela, 22 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Dzisiaj jeszcze trochę czułem nogi po piątkowej jeździe, więc trzeba było się rozruszać. Po obiedzie wyskoczyłem do Kabackiego. Początkowo zamulanie, taka jazda w okolicach 70% hr max. W lesie jak zwykle w weekend masa ludzi. W pewnym momencie wjechałem na ścieżkę tuż za dwoma dość szybko jadącymi gościami. Przyśpieszyłem i siadłem im na koło, chcieli mnie zgubić, ale nie udało im się więc odpuścili i jechali juz swoim tempem. Ja postanowiłem ich też nie denerwować za bardzo i nie jechałem już bezczelnie na kole tylko jakieś 5 metrów z tyłu. Oczywiście jazda zrobiła się ciekawsza i puls też odrazu podskoczył. W pewnym momencie goście zwolnili i puścili mnie przodem, prowadziłem tak kilka km, potem znowu oni.
Dzięki temu tak się nie nudziło i wyszło w sumie 3 rundy wokół lasu.

Zalew Zegrzyński - nowy rekord dystansu

Piątek, 20 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Korzystając z dnia urlopu zaplanowałem sobie dłuższy wyjazd. Wybrałem ostatecznie rejony Zalewu Zegrzyńskiego. Wyjazd nie tak wcześnie jak chcialem bo dopiero około 11. Temperatura do jazdy super, ale przez cały dzień przeszkadzał mi silny wiatr. Pojechałem w kierunku Nieporętu ścieżką nad Kanałem Żerańskim, trochę już czuć zbliżającą się jesień, sporo liści już leży. W Nieporęcie się nie zatrzymuję i jadę od razu w kierunku Białobrzegów. Tutaj wjeżdżam na wał i kilka km jadę nad samym zalewem. Dalej postanawiam pojechać do Rynii chyba czerwonym szlakiem przez lasy. Trochę ciężko mi się tu jedzie bo od wyjazdu nic nie zjadłem i lekko opadam z sił. Jedzenie zaplanowałem sobie jednak w Rynii więc planu nie zmianiam. W lesie odbijam tylko jeszcze w prawo nad ładnie położony staw i kręce się chwilę po okolicy. W Rynii zjadam częśc zapasów wiezionych z domu (baton i owowce) siedze około 30 minut i wracam asfaltem i od Białobrzegów znowu wałem do Nieporętu. Tutaj krótka przerwa tym razem na hamburgera z baru. Postanowiłem jeszcze zobaczyć zaporę w Dębem więc szybko kieruję się na Zegrze i dalej jadę asfaltami przez Jachrankę. W Jachrance odwiedzam sklep w celu zakupienia powerada. W sume przez tą walkę z wiatrem sporo mi idzie napojów (w sumie poszło 1,5 litra wody, 1 litr izotonika i 0,5l. coli i jeszcze było za malo). W sklepie jeszcze mała ciekawostka bo jeden łepek oprócz tego że zrobił zakupy do domu, to jeszcze kupił 2 papierosy, dla siebie i kumpla siedzącego pod sklepem. Pierwszy raz widzę że ten shit na sztuki sprzedawali. Po chwili docieram nad zaporę. Kręce się chwilę i robie fotki po czym kieruje się na niebieski szlak do Nieporętu. Szlak po wale bardzo przyjemny, szybko się jedzie i widoczki ładne, nieco ustaje również wiatr. W Nieporęcie siedze jeszcze z 10 minut na ławeczce i ruszam w drogę powrotną taką jak rano czyli znowu wzdłuż Kanału Żerańskiego. Tym razem jadę nim jednak prawie do końca, bo rano musiałem się jeszcze sporo przebijać przez ulice. Potrzebowałem jednak uzupełnić trochę kalorii, bo z pulsometru wynikało że spaliłem ich już prawie 4000, a zjadłem może z 1000 także z radością powitałem duże M na horyzoncie i zamówiłem sobie zestaw. Dalej do domu już bez większych przygód, a dotarłem kilka minut po 19.
Wycieczka bardzo udana, z braku czasu żadko jeżdże tak długie (jak dla mnie) dystanse. Przez silny wiatr, przeszkadzający praktycznie przez 80% trasy średni puls wyszedł mi raczej wysoki jak na rekreację.

MPK i okolice

Czwartek, 12 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Kabacki już mi się trochę znudził więc postanowiłem pojechac w jakieś inne miejsce. Dzisiaj gorąco więc musiał byc las. Padło na drugi najbliższy czyli MPK. Pojechałem wzdłuż Trasy Siekierkowskiej aż do Marsa, tam trochę przepraw przez totalnie rozkopane skrzyżowanie i potem jeszcze trochę chodnikiem do wiaduktu. Znalazłem się w Wawrze, a na liczniku było niecałe 15 km więc tylko 4 km więcej niż do Kabackiego. Pokręciłem się trochę po dzielnicy i wjechałem w las, po kilkuset metrach jednak skończył się i wyjechałem obok Centrum Zdrowia Dziecka. Tutaj odnalazłem już czerwony szlak i nim przejechałem kilka następnych km. Teren oczywiście znacznie ciekawszy niż płaskie lasy na południu. Częśc ścieżek kojarzyłem z marcowego maratonu w Józefowie. Ponadto na trasie co kilkaset metrów powalone drzewa, kilka leżało centralnie na szlaku i nawet nie było gdzie objechac. To zapewne skutki piątkowej burzy która w tym rejonie podobno była najbardziej intensywna. Częśc drzew wyrwanych z korzeniami inne połamane na wysokości 2-3 metrów. Przy jakiejś zajezdni autobusowej w środku lasu wyjeżdżam na asfalt i jadę nim do drogi nr 17 i dalej nią w kierunku Mieni. Singielka nad rzeką oczywiście nie pominąłem. Bardzo fajnie się jechało chociaż tutaj też co jakiś czas leżały drzewa. Dalej pojechałem w kierunku Świdra i niebieskim szlakiem nad rzeką dojeżdżam do Józefowa. Nad rzeką jeszcze trochę ludzi mimo że już było sporo po 19. Wyjeżdżam na sfalt przy moście na granicy Otwocka i Józefowa i jeszcze przedemną ponad 20 km asfaltami w ruchu ulicznym. Taki powrót jest bardzo nudny, dłuży mi się mimo że prędkośc około 26-28 km/h. To dla mnie największa wada wyjazdów do MPK bo o ile dojazd jeszcze był spoko bo właściwie 80% trasy to ścieżka, to powrót już średni nic się nie dzieje i jeszcze trzeba na samochody uważac. Trzeba by trochę lepiej obczaic teren żeby robic jakąś fajną pętelke i wyjeżdżac też w Wawrze.
Jazda dzisiaj też bez żadnego planu i w różnym tempie chociaż większośc w drugiej strefie.

Po prostu pojeździc

Środa, 11 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Poi tygodniu lenistwa wyszedłem trochę pokręcic bez jakiegoś specjalego planu. Większośc po Kabackim w tym sporo wąskimi singlami znanymi i nieznanymi. Tempo zmienne, takie na jakie miałem akurat ochotę. Dzisiaj dośc ciepło, a ja tylko jeden bidon wziąłem i pod koniec już trochę zamulałem. Po przyczółkowej większośc na kole jakiegoś dziadka. Raz bardzo gwałtownie zahamował bo mu chyba ktoś z przeciwka jechał, ja za nim oczywiście też momentalnie na klamki ale tylne koło od razu poczło do góry, ale jakoś się wyratowałem przed OTB na gościa. Ogólnie coraz niebezpieczniej na ścieżkach, co jakiś czas jakieś akcje są. Niektórzy zupełnie wyłączają mózg.

Powsin i okolice

Środa, 4 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Dzisiaj chciałem pojechac w jakichś mniej znanych mi okolicach, ale jednocześnie niezbyt daleko dlatego po wstępnych rozważaniach odrzuciłem MPK i Świder. Pojechałem więc standardowo w kierunku Powsina, ale na krzyżówce na Przyczółkowej odbiłem w lewo w kierunku Wisły. Pozwiedzałem sobie okoliczne wsie, bardzo fajne asfalty samochodów praktycznie nie było, trochę ludzi na kolarkach. Potem trochę polnymi drogami po Bielawie i inedaleko wału Jeziorki i tak dojechałem do Wisły. Tutaj już wałem Jeziorki w kierunku Konstancina. Jechałem tędy chyba w kwietniu, ale po ptawej stronie, tym razem z lewej. Sporo po trawie, bo tylko miejscami była wąxiutka ścieżka szerokości 1 koła. Z drugiej strony, była chyba lepiej. Rzeczka po ostatnich opadach ma wysoki poziom, szczególnie przed zaporą w Konstancinie. Dalej jeszcze do Kabackiego na małą rundkę i do domu.

Jazda tlenowa, 2 i 3 strefa. Później w domu trochę dziwnie się czułem, byłem jaby bardziej niż zwykle zmęczony chociaż spac mi się nie chciało. Prawdopodobnie to jeszcze skutki poniedziałkowej imprezy.

Kabacki i pierwszy etap TDP

Niedziela, 1 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Dzisiaj znowu gorąco. Ruszyłem po południu, chwilę przed 16. Na początku do lasu, przez Przyczułkową. Ludzi jak zwykle w weekend pełno, pokręciłem się różnym,i ścieżkami i jak zaczęła dochodzic 17 ruszyłem w drogę powrotną żeby zobaczyc peleton Tour de Pologne jeszcze na Przyczółkowej. Jednak czasu jeszcze trochę było więc pojechałem w stonę Wilanowa, a że dalej nie przyjżdżali to w tył zwrot i jeszcze ze 4 km w stronę Konstancina. Ustawiłem się wreszcie na pasie zieleni między jezdniami. Ludzi mało, właściwie byłem sam na odcinku jakiś 400 metrów. Akurat chyba chwilę wcześniej była strefa bufetowa bo leciało trochę bidinów i 2 z nich dostały się w moje ręce. Pędzący peleton robi wrażenie. Poza tym fajnie wyglądał latający bokiem, tuż nad drzewami śmigłowiec telewizji - prawie jak w fimie:) Potem odwiozłem bidony na chatę bo miałem jeszcze 2 swoje więc nie bardzo było je gdzie wozic i nazad pooglądac wyścig już na pętlach. Tu już zdecydowanie więcej ludzi, chociaż mam wrażenie, że rok temu było jednak więcej, a pogoda podobna. Każdą rundę śledziłem z innego miejsca i przy okazji przejechałem sam całą pętlę po trasie. Raz mnie tylko policjant zatrzymał, a tak to spokój. Po wyścigu prosto do domu.
Pierwsze 2 godziny w większości w 2 strefie, śr tętno 149, prędkośc około 23,7 km/h

Między kroplami

Piątek, 30 lipca 2010 · Komentarze(0)
Jak przyszedłem z pracy właśnie skończył padac deszcz. Chwile pogrzebałem się w domu i postanowiłem wyskoczyc na godzinkę. Od niedzieli właściwie pogoda beznadziejna i dzisiaj dopiero pierwsza jazda po maratonie więc należało trochę mocniej pojeździc żeby się nie zapuścic całkiem. Zrobiłem więc 45 minutową tempówkę Trasą Siekierkowską i Wałem Miedzeszyńskim w kierunku Otwocka. Na ostatnich 3 km złapał mnie niestety deszcz więc pod koniec już dośc mocny więc rozjazdu nie było tylko sprintem pod Wilanowską i do domu.
Sr tętno z 45 minut - 166.