Po pracy położyłem się na chwilę i nawet nie wiem kiedy zasnąłem i spałem prawie póltorej godziny. Wyjechałem więc około 17.30. Dzisiaj trochę chłodniej niż wczoraj, ale w założeniach trening dośc intensywny więc nie zmarznę:) Pulsometr przez pierwsze 10 minut ciągle się wiesza. Włączam go dopiero przy Wilanowie. I już na Przyczółkowej zaczynam pierwszy interwał, M2 4 strefa więc jadę około 32 km/h mimo że jest lekko pod wiatr. W sumie robie 4 powtórzenia po 12 minut, 4 min przerwy (pół pierwszego o asfalcie reszta pol lesie). Potem jeszcze około 15 minut pokręciłem się po lesie i powrót. Gdzieś na zachodzie Warszawy chyba padało, a może nawet była burza bo słońce zachodziło na tle dużej chmury i widac było smugi deszczu. Super widok, zrobiłem kilka zdjęc komórką ale jak zwykle nie oddają one widoku.
Przed wyjazdem jescze krótki trening na trasie którą w dzieciństwie jeździłem około 2 godzin. Od początku mocno przez Boczną do Dalekiej lekko pod górkę i już mam ponad 170 uderzeń na zegarze. Trochę miałem pod wiatr więc na Lubelskiej skręciłem w pierwszy zjazd do lasu. Lekko z górki wpadam na ścieżkę, ponad 30 km/h nagle przedemną 2 sarny. A właściwie to sarna i młody jeleń bo zauważyłem małe rogi. Pod Warszawą to by się za bardzo mną nie przejęły i sobie powoli poszły do lasu, ale tutaj wpadły w popłoch skoczyły w prawo i zacząły biegać między drzewami na równi ze mną. Nagle jelonek przebiegł 3 metry przedemną, sarna jednak dalej biegła wzdłuż mnie. Zwolniłem trochę żeby przepadkiem mnie nie staranowała tak jak jednego maratończyka w Nidzicy w tamtym roku i po kilku sekundach przebiegła drogę przedemną. Następne km lasem po znanej ścieżce, ale jakoś szybko mijają i wypadam na szutrówkę na stawach. Zatrzymuje się jednak na chwilę bo w lesie pięknie. Cały w kwiatach. Dalej do końca szutrówki i po niecałych 3 minutach wyjeżdżam na asfalt w Janówce. Kiedyś to taką trase chyba z godzinę jechałem, a tutaj niecałe 30 minut i już mogę wracać. Jadę więc asfaltem w kierunku Wólki Plebańskiej. Początkowo centralnie pod wiatr bo wieje z południowego wschodu, ale potem i dalej tym droga kieruje się na północ i jadę coraz szybciej. Po niecałych 10 minutach jestem już w Białej. Fajny szybki treninig M1, cały czas praktycznie w 3 strfie. Na koniec jeszcze 5 minut rozjazdu w okolicy kościoła na Woli.
Wczoraj pogoda się popsuła i z jazdy nic nie wyszło więc wyskoczyliśmy dzisaj poruszać się po świątecznym obżarstwie. Początkowo łąkami i lasami do Porosiuk po drodze zaliczając wszytkie mosty na Krznie. W Porosiukach przejechaliśmy przez tory nowym asfaltem do Jaźwin. Asfalt się skończył więc zawróciliśmy i powrót do Białej lasem, ale tym razem bliżej torów. Potem jeszcze pokręciliśmy się trochę po mieście i na koniec na górki do parku. Asia trochę potrenowała podjazdy i zjazdy. Dobrze jej szło bo tam gdzie próbowała wjechać to się jej udało. Wycieczka na krótko, chociaż wziąłem rękawki to się nie przydały bo pogoda całkiem inna niż wczoraj i bardzo ciepło.
Święta w Białej, pogoda ładna więc rowery też z nami przyjechały. Póżnym popołudniem bo wcześniej nie było czasu pojechałem się skatować do parku na górki. Dojazd jednak naokoło bo przez spalony most i potem po łąkach. Od początku praktycznie mocno, puls ponad 170. W parku odrazu bez zbytniego zastanawiania się atakuje kolejne górki, co się tylko da z różnych stron. Próbuje też podjechać tą najbardziej na zachód przy Amfiteatrze - za pierwszym razem z małej tarczy bez sukcesu - za stromo o odrywa mi się przednie koło. Rozpędzam się więc i atakuje ze środka i za 2 razem wjeżdżam, potem powtarzam to jeszcze z 5 razy. Miałem tak pojeździć najpierw 20 minut i potem jeszcze pokręcić po asfalcie, ale zajebiście mi się jeździło więc wyszło prawie godzinę. W sumie około 400 metrów w górę. Bardzo dobry trening bo puls cały czas powyżej 4 strefy.
Po pracy na Agrykolę. Miałem iśc rano, o 8 zaraz po wstaniu z łóżka, ale wymiękłem więc nie było wyjścia i trzeba było trochę po ciemku pokręcic. Wyjechałem już po zachodzie około 19.40, ale jeszcze kilka podjazdów zrobiłem przed zmrokiem. W sumie 13x Agrykola, 1x Belwederska, 1x Idzikowskiego. Wszystko z blatu, ale muszę wyregulowac tylną przerzutkę łańcuch mi co jakiś czas skakał po kasecie.
Nie chciało mi się trochę, ale że w poprzednim tygodniu była bida to wyturlałem się o tej 17.30 jeszcze trochę potrenowac przed niedzielą. Najpierw P1 wzdłuż Przyczółkowej. 4 serie po 5 sprintów. 2 x z wiatrem i 2 razy pod wiatr. Różnica max prędkości prawie 7 km/h. Potem stwierdziłem, że jeszcze trochę pojeżdżę i zamiast do domu do jeszcze na Kabacki pojechałem z myślą pobawienie się chwilę na skarpie. Oczywiście zjazdy już najeżone hopkami przez co musiałem ostrożnie jeździc żeby się nie zabic przypadkiem. Poatakowałem kilka razy mój ulubiony kręty i stromy podjazd po korzeniach, niestety przez błoto i śliskie korzenie tym razem właściwie tylko 1 próba na 5 zakończona sukcesem chociaż i tak nie do końca pełnym. Wrócic postanowiłem Kenem więc najpierw lasem do Moczydłowsiej. Początkowo wałem na tyłach metra, potem zjechałem do lasu, zachęciła mnie początkowo sucha ścieżka. Niestety potem było moookro. Na początku dwie kałuże na całej szerokości, przejechałem gładko środkiem mimo, że jedna była głęboka. W międzyczasie jeszcze 2 sarny przebiegły mi drogę. Dalej jednak patrze, a przedemną jeszcze z 80 metrów konkretnego błota więc odbiłem w las trochę po śladach jakichś moich poprzedników. Błota może nie było, ale zamiast tego były mokradła na przemian z bagnem. Ani kawałka suchego miejsca. Dobrze, że w miarę płytko i nie musiałem się zanurzac. Do czasu. W pewnym momencie nie mogłem się zdecydowac w którą stronę odbic i musiałem zamoczyc lewą stopę. Wykorzystałem postój na zdjęcia.
Po chwili zlokalizowałem drogę do cywilizacji i wyjechałem z lasu. Wzdłuż Kenu niezbyt przyjemny bo oczywiście pod wiatr. Na dowidzenia podjechałem jeszcze terenem pod Kopę od półonocy.
Weekend na Roztoczu, niestety pogoda masakryczna. Zimno wieje huragan i co jakiś czzas pada grad. Do tego po Otwocku dopadło mnie przeziębienie i nic nie jeździłem więc treningowo do dupy. Pod wieczór wyskoczyłem na małą rundkę. Najpierw na nowo wybudowany zalew w Józefowie, a potem asfaltem w kierunku Górecka. Za wioską odbiłem na czerwony szlak do jeziorka na rzece Szum i dalej lasem wzdłuż niego. Bardzo fajny odcinek, kilka razy przekraczałem rzekę. Wyjechałem w Górecku Starym. Dalej standardowo asfaltem. W Majdanie Kasztelańskim oczywiście kilka kundli chciało mnie przyatakowac, ale miałem lekko z wiatrem więc nawet się nie zdążyły rozpędzic i już mnie nie było. Udało się nie zmoknąc przez tą godzinę, a wiatr nawet tak badzo nie przeszkadzał bo właściwie wszystkie drogi w lesie.
Rano obudziłem się z lekkim bólem gardła i miałem ospuścic dzisiaj jazdę, ale tak ciepło to jeszcze w tym roku nie było i nie wytrzymałem i wyskoczyłem trochę pokręcic. Planowany wcześniej trening P1. Wykorzystałem do tego ścieżkę wzdłuż Przyczółkowej i zrobiłem w sumie 5 srii po 5 krótkich sprintów. Akurat wyszło 2 razy w tą i z powrotem. Policja oczywiście dzisiaj też obstawiła ulice i strzelali laserem. Chyba muszą miec tu niezłe żniwa, że codziennie stoją.
Po pracy szybko do lasu żeby potestowac trochę opony w terenie przed niedzielnym maratonem. Po drodzę jednak jeszcze na Kopę Cwila. 5 podjazdów w tym cztery w terenie z różnych stron. Nawet fajnie mi się podjeżdżało mimo, że dośc mocno się nażarłem przed wyjściem. Potem jednak po drodzę do Kanbackiego zacząłem zamulac i słabo mi się jechało właściwie było tak aż do singla gdzie zrobiłem sobie 2 interwały w 4 strefie. Wytelepało mnie nieźle na korzeniach no i nie zabrakło też błotka bo w lesie jeszcze sporo szlaków, tak jak singiel, miejscami nieprzejezdnych, albo zabłoconych. Potem pojechałem na skarpę pokatowac jeszcze trochę podjazdów. Coraz bardziej podobają mi się te szlaczki, techniczne sztywne podjazdy i strome zjazdy, do 2 nawet nie próbowałem podejśc może za jakiś czas. Dla rozjazdu jeszcze rundka po lesie, dalej telepało mną na byle korzeniu więc spuściłem trochę powietrza z opon i od razu pomogło. Przyczółkową do domu spokojnie. Znowu jak wracałem stała policja i łapali na laser ostanio za każdym razem jak tamtędy przejeżdżam to łapią.