Normalnie dzisiaj to jakieś święto chyba. Robert zadzwonił, że chce pojeździc. Do tego Asia mówi, że jak z roboty wróci to chętnie do nas dołączy. No to ok. Z bratem umawiam się na Polach Mokotowskich. Trochę się grzebałem w domu i pozatym bardzo duże korki dzisiaj więc się chwilę spóźniam. Z pól kierujemy się w stronę Ursynowa. Ciężko się przebic przez miasto bo bardzo dużo ludzi wszędzie. Postanawiam pokazac Robertowi Ursynowskie górki bo nie był jeszcze na nich. Na początek na Kopę. Mówię mu żeby jechał chodnikiem bo trawie za cięzko mu będzie, ale próbuje za mną. W efekcie wjeżdża gdzieś do 2/3. Chwilę stoimy na górze, ale nie długo bo niestety, ale pojawiły się meszki. Już wczoraj jak jeździłem zauważyłem, że wykluło się sporo robactwa, ale te małe gówna są najgorsze. Jest ich od groma i odrazu ze 3 mnie gryzą. W międzyczasie na trenuje jeszcze dwóch młodych chłopaków z WKK. Nieżle smigają. Jedziemy dalej aby nie dac się zeżrec. Teraz na kazoorkę. Nie byłem tam od zeszłego roku, i się mocno zdziwiłem bo widac ze zjazdowcy mocno popracowali nad nią. Sa nawet zainstalowane metalowe rampy. Ale jest też trochę podjazdów. 2x podjeżdżam strome ścianki. Od północy i zachodu. Tutaj już konkretne nachylenie, ale jakoś lekko poszło. Na górze znowu kupa robactwa. Jedziemy na rundkę do lasu. Przy polanie, na zakręcie jakiś gośc nie patrzy na drogę i jedzie centralnie na mnie. Ja hamuje, ale on zawuaża mnie za późno i w efekcie kurczowo zaciska klamki. W efekcie zalicza piękne OTB w krzaki. Po kilku minutach spotykamy się z Asią. Robert już trochę zmęczony. Jedziemy jeszcze rundkę po lesie i Moczydłowską w stronę Poleczki. Po drodze jednak jeszcze do Maca przy Realu na cheesburgera bo trochę zgłodnieliśmy. Brat pojechał do Puławskiej, a my do Kenu. Wracając przy Kopie Cwila wjechałem jeszcze w psa który wbiegł na ścieżkę i zatrzymał się tuż przedemną. Jakimś cudem skręciłem się chyba w locie na bok i nie przeleciałem prze kierę. Do tego na szczęście wolno jechałem. Pies się trochę wystraszył.
Dawno nie robiłem żadnej wytrzymałościówki więc wypadało dzisiaj pokręcic trochę wiecej w spokojniejszym tempie. Pogoda dalej super, ciplutko i słońce więc warunki idealne. Ruszyłem w stronę Kabackiego, ale plan na dzisiaj był żeby uderzyc trochę bardziej na południe. Po drodze padło na Piaseczno i Zalesie. Jak dojechałem na stawy to pokręciłem się trochę po fajnym singlu na ich wschodniej stronie i stwierdziłem, że nie będe wracał tą samą trasą tylko ruszę czarnym szlakiem w kierunku Konstancina. Przejechałem nim ze 2 km kiedy zmienił kolor chyba na zielony, a potem zaczął mnie prowadzic na północ czyli znowu do Piaseczno. Wróciłem się więc kawałek i jechałem troche na azymut na wschód. Po kilku km znowu pojawiło się oznakowanie czarnego szlaku, ale zaraz znowu mnie wyprowadziło w jakieś krzaki. Wróciłem więc do poprzedniego planu i w końcu w Chojnowie trafiłem na kolejny szlak, tym razem chyba niebieski. Dojechałem do kilku bardzo ładnych jeziorek. A potem do asfaltu i nim już na Konstancin i dalej jeszcze przez Kabacki i domu Moczydłowską i KEN. Dobrze mi się jeździło. Małe zmęczenie mimio prawie 3 godzin jazdy.
Zaplanowałem na dzisiaj trening wytrzymałościowy. Pojechałem więc do Konstancina asfaltami przez Gassy. W tym roku chętnie tam jeżdżę, nie ma ruchu a asfalty w dobrym stanie. Do tego sporo osób tam trenuj tyle, że głównie na szosówkach. Dzisiaj oczywiście też mocno, czyli podobnie jak ostanio kiedy tutaj jeżdziłem, tyle że kierunek wiatru odwrotny bo dzisiaj dmuchało głównie ze wschodu. Po 37 asfaltowych kilometrach wjechałem jeszcze trochę pokręcic się po Kabackim. Ku mojemu zaskoczeniu na półnonych ścieżkach jest jeszcze sporo błota. Opony miałem nabite dzisiaj na 3,5 bara więc trochę mnie też wytelepało. Wracając nie czułem się za bardzo zmęczony, ale skończyły mi się zapasy, a dzisiaj zabrałem 2 bidony (izo i woda) i kilka suszonych moreli i wszystko wciągnąłem. Pogoda poza wiatrem bardzo przyjemna bo ciepło i słońce na przemian z chmurami.
Koniec regeneracji, trzeba zapieprzac bo wyniki miały byc lepsze. Pogoda taka, że nie wolno siedziec w domu. Pojechałem do Kabackiego bez planu bo nie byłem pewny jakie tam panują warunki. Ostatnio było pełno błota, ale dzisiaj już dużo lepiej. Główne szlaki suche, el głowne szlaki są nudne więc zapuściłem się na wąskie ścieżki no i nie obyło się bez błotka. A wczoraj przygotowałem sobie napęd specjalnie na suche warunki:) Ale w sumie wolę błoto niż piach, ten mnie strasznie wymęczył w Chorzelach. Miałem zamiar przejechac się singlem od Puławskiej, ale miejscami trzeba było szeroko omijac bo cały był zalany. Pokręciłem się głownie na południowej stronie i potem pojechałem jeszcze na skarpę. Zajebiście się bawie na tych podjazdach i zjazdach, niektóre już trochę szybciej zjeżdżam mimo, że pojawiło się na nich trochę chopek. Podszedłem też dzisiaj do jednego ze stromych zjazdów po korzeniach i z lekkimi uskokami i udało się zjechac, ale pod koniec już dupa na tylnym kole, a i tak kontrola nad rowerem nie była za duża. Ale ważne, że bez gleby:) W każdym razie jest gdzie trenowac technikę. Powrót tradycyjnie Przyczółkową i tradycyjnie pod wiatr.
Lekkie przeziębienie dalej nie odpuszcza, pogoda do dupy, zimno, pada, wieje więc mało ostanio jeżdżę. Jednak już w niedziele maraton więc musiałem się dzisiaj ruszyć trochę potrenować mimo silnego wiatru i deszczowych prognoz na popołudnie. Na szczęście było dość ciepło bo około 15 stopni. Plan na dzisiaj to E2 asfaltami po wioskach przy Wiśle. Fajnie sie tam jeździ bo asfalty w niezłym stanie i nie ma praktycznie samochodów. Pierwsza godzina bardzo lekko, 1, 2 strefa bo głównie z wiatrem. 30 km/h bez wysiłku. Dojechałem do Gassów i ruszyłem w kierunku domu. Trasa w większości podobna, ale kilka modyfikacji też zrobiłem i stąd km w terenie bo skończyła się droga:) Pod wiatr pojeździłem na twardo z kadencją około 70, ale też głównie w 2 strefie. Pod koniec wiatr się bardzo nasilił i dodatkowo się jeszcze ochłodziło. Ostatnie 20 minut już dość cięzko centralnie pod wiatr na Wilanowskiej ledwo 21-22 km/h. Na szczęście prognozy się do końca nie sprawdziły i wyrobiłem się przed deszczem. W sumie dobry trening wytrzymałościowo-siłowy, nogi trochę bolą, ale już starczy tego wiatru, gdzie ta wiosna?
Korzystając z dnia urlopu zaplanowałem sobie dzisiaj dłuższą jazdę. W weekend za bardzo nie pojeździłem, plan wykonany w 80% więc trzeba nadrabiac. Rano zmiana opon na nowe Maxxisy Crossmarki. Wyjechałem około 13, sporo cieplej niż wczoraj, przede wszystkim wiatr już nie taki zimny. Ale ciągle dośc silny i głównie z zachodu. Zaplanowałem trasę na południe do Góry Kalwarii, więc prawie cały czas miałemgo z boku, ale jednak sporo mi utrudniał jazdę, a szczególnie powrót. Po dojechaniu do Powsina postanowiłem odbic na asfalty bliżej Wisły. Nie ma tam prawie wcale ruchu i bardzo fajnie się jeździ. Akurat też przejeżdżał ktoś na kolarce więc się podczepiłem i tak przejechaliśmy ponad 20 km aż do Gassów gdzie ja odbiłem w stronę GK. Nowe opny na sfalcie toczą się rewelacyjnie, minimalne opry, nic nie buczy i nie wibruje. Aż mi się nie chciało ich brudzic w terenie. Zrobiłem to tylko dwa razy. Pierwszy odcinek 2 km po błotku przy Wiśle na żóltym szlaku, a drugi podczas powrotu z Konstancina. Razem 8 km. Dziwnie mi się jechało, ale konkretniej potestuje w środę to wtedy zobaczymy. Do GK dojechałem asfaltami najbliżej Wisły przez co minęły mnie ze 3 samochody. Podjazd pod skarpę pod wiatr także puls doszedł do 180. W miasteczku na rynku znaleźli nowy sposób na dziury
Ale kawałek dalej kręciła się ekipa więc chyba jednak zamierzali łatac w niedalekiej przyszłości:) Czas miałem dobry, średnia ponad 26 więc postanowiłem ruszyc jeszcze do Czerska, oczywiście dalej asfaltem:) Dojechałem chyba po 10-15. Na zamek nie wchodziłem bo trzeba było płacic, więc zatrzymałem się obok przy kościele. Zjadłem banana, zrobiłem kilka zdjęc i ruszyłem spowrotem. Wybrałem tą samą drogę bo na równoległej-bezpośredniej do Konstancina spory ruch. Niestety coraz mocniej przeszkadzał wiatr. Po drodze zjadłem jeszcze batonika i doturlałem się do Konstancina. Dalej już standardowo. Treningowo to głównie jazda tlenowa, poniżej 160, kilka podjazdów w 4 strefie.
Jako, że dzisiaj chyba zawitała już wiosna to w planach była tlenowa 2-3 godzinna jazda gównie asfaltami. Plan objętościowy wykonany tyle, że nie mogłem się powstrzymac, mimo błota żeby nie pobuszowac trochę w terenie. Wyjazd wcześnie jak na sobotę bo jeszcze przed 11, chociaż i tak w domu się długo grzebałem bo oczywiście dylematy ubraniowe. Termometr mi w słońcu pokazywał 23 stopnie więc nie chciałem się przegrzac. Oczywiście nie wchodziły w grę żadne krótkie spodenki chociaż niejednego takiego oszołoma na rowerze dziś widziałem. Ostatecznie spodnie 3/4 plus nogawki, dwie koszulki, polar. Najpierw do Kabackiego, trochę pod wiatr, w lesie już sporo błota na głównych ścieżkach, na bocznych z resztą też. Natknąłem się tu na jakieś zawody biegowe, bardzo dużo ludzi, chyba na 10 km biegali. Początkowo chciałem pojechac na miejce startu/mety zobaczyc co to za impreza, ale zrezygnowałem i ruszyłem planowo w stronę Konstancina.
Trochę terenem trochę asfaltem dojechałem do wału Jeziorki. Tu cały czas koroną, ścieżka w większości zarosła więc trochę trzęsło, opony miałem na 3 bary nabite, miejscami też mokro. Jadąc wałem zupełnie nie czułem wiatru i momentami było mi nawet za gorąco. Jak dojechałem do Wisły to skierowałem się na południe i od razu było czuc wiaterek. Stanąłem na chwilę, żeby zjeśc batona i ruszyłem dalej. Początkowo dołem, pod wałem ale zaczęło się robic coraz większe błoto więc do Gassów głównie górą. Trochę mnie wytelepało bo głównie po mokrej trawie. Przy Wiśle na pobliskich asfaltach sporo kolarzy, minąłem conajmniej z 5. Z Gassów ruszyłem prosto do Konstancina. Bardzo szybko mi przeleciał ten odcinek. Dalej Konstancin, Kołobrzeska, Kierszek. Nie chiałem do Kabackiego wjeżdzac przy ogrodzie botanicznym bo tam było rzadkie błoto i sporo wody i wymyśliłem, że to objadę od wschodu przy skarpie na początku lasu. Ale jak to zwykle bywa zamienił stryjek... Ścieżka przy polach to jedno wielkie bagno rozjeżdżone jeszcze przez samochody. Przejechałem prawie całe do momentu gdy musiałem na chwilę zjechac w pole bo były mega kałuże i mnie tak przyssało, że się tył zaczął kręcic w miejscu. Potem jeszcze wjechałem na skrarpę i zaraz potem do domu przez Przyczółkową. Treningowo głównie w 2 strefie, trochę było też w 3, szczególnie podczas walki z błotkiem w terenie. Ale pogoda super i bardzo fajna jazda.
Dzisiaj jeszcze trochę czułem nogi po piątkowej jeździe, więc trzeba było się rozruszać. Po obiedzie wyskoczyłem do Kabackiego. Początkowo zamulanie, taka jazda w okolicach 70% hr max. W lesie jak zwykle w weekend masa ludzi. W pewnym momencie wjechałem na ścieżkę tuż za dwoma dość szybko jadącymi gościami. Przyśpieszyłem i siadłem im na koło, chcieli mnie zgubić, ale nie udało im się więc odpuścili i jechali juz swoim tempem. Ja postanowiłem ich też nie denerwować za bardzo i nie jechałem już bezczelnie na kole tylko jakieś 5 metrów z tyłu. Oczywiście jazda zrobiła się ciekawsza i puls też odrazu podskoczył. W pewnym momencie goście zwolnili i puścili mnie przodem, prowadziłem tak kilka km, potem znowu oni. Dzięki temu tak się nie nudziło i wyszło w sumie 3 rundy wokół lasu.
Korzystając z dnia urlopu zaplanowałem sobie dłuższy wyjazd. Wybrałem ostatecznie rejony Zalewu Zegrzyńskiego. Wyjazd nie tak wcześnie jak chcialem bo dopiero około 11. Temperatura do jazdy super, ale przez cały dzień przeszkadzał mi silny wiatr. Pojechałem w kierunku Nieporętu ścieżką nad Kanałem Żerańskim, trochę już czuć zbliżającą się jesień, sporo liści już leży. W Nieporęcie się nie zatrzymuję i jadę od razu w kierunku Białobrzegów. Tutaj wjeżdżam na wał i kilka km jadę nad samym zalewem. Dalej postanawiam pojechać do Rynii chyba czerwonym szlakiem przez lasy. Trochę ciężko mi się tu jedzie bo od wyjazdu nic nie zjadłem i lekko opadam z sił. Jedzenie zaplanowałem sobie jednak w Rynii więc planu nie zmianiam. W lesie odbijam tylko jeszcze w prawo nad ładnie położony staw i kręce się chwilę po okolicy. W Rynii zjadam częśc zapasów wiezionych z domu (baton i owowce) siedze około 30 minut i wracam asfaltem i od Białobrzegów znowu wałem do Nieporętu. Tutaj krótka przerwa tym razem na hamburgera z baru. Postanowiłem jeszcze zobaczyć zaporę w Dębem więc szybko kieruję się na Zegrze i dalej jadę asfaltami przez Jachrankę. W Jachrance odwiedzam sklep w celu zakupienia powerada. W sume przez tą walkę z wiatrem sporo mi idzie napojów (w sumie poszło 1,5 litra wody, 1 litr izotonika i 0,5l. coli i jeszcze było za malo). W sklepie jeszcze mała ciekawostka bo jeden łepek oprócz tego że zrobił zakupy do domu, to jeszcze kupił 2 papierosy, dla siebie i kumpla siedzącego pod sklepem. Pierwszy raz widzę że ten shit na sztuki sprzedawali. Po chwili docieram nad zaporę. Kręce się chwilę i robie fotki po czym kieruje się na niebieski szlak do Nieporętu. Szlak po wale bardzo przyjemny, szybko się jedzie i widoczki ładne, nieco ustaje również wiatr. W Nieporęcie siedze jeszcze z 10 minut na ławeczce i ruszam w drogę powrotną taką jak rano czyli znowu wzdłuż Kanału Żerańskiego. Tym razem jadę nim jednak prawie do końca, bo rano musiałem się jeszcze sporo przebijać przez ulice. Potrzebowałem jednak uzupełnić trochę kalorii, bo z pulsometru wynikało że spaliłem ich już prawie 4000, a zjadłem może z 1000 także z radością powitałem duże M na horyzoncie i zamówiłem sobie zestaw. Dalej do domu już bez większych przygód, a dotarłem kilka minut po 19. Wycieczka bardzo udana, z braku czasu żadko jeżdże tak długie (jak dla mnie) dystanse. Przez silny wiatr, przeszkadzający praktycznie przez 80% trasy średni puls wyszedł mi raczej wysoki jak na rekreację.
Kabacki już mi się trochę znudził więc postanowiłem pojechac w jakieś inne miejsce. Dzisiaj gorąco więc musiał byc las. Padło na drugi najbliższy czyli MPK. Pojechałem wzdłuż Trasy Siekierkowskiej aż do Marsa, tam trochę przepraw przez totalnie rozkopane skrzyżowanie i potem jeszcze trochę chodnikiem do wiaduktu. Znalazłem się w Wawrze, a na liczniku było niecałe 15 km więc tylko 4 km więcej niż do Kabackiego. Pokręciłem się trochę po dzielnicy i wjechałem w las, po kilkuset metrach jednak skończył się i wyjechałem obok Centrum Zdrowia Dziecka. Tutaj odnalazłem już czerwony szlak i nim przejechałem kilka następnych km. Teren oczywiście znacznie ciekawszy niż płaskie lasy na południu. Częśc ścieżek kojarzyłem z marcowego maratonu w Józefowie. Ponadto na trasie co kilkaset metrów powalone drzewa, kilka leżało centralnie na szlaku i nawet nie było gdzie objechac. To zapewne skutki piątkowej burzy która w tym rejonie podobno była najbardziej intensywna. Częśc drzew wyrwanych z korzeniami inne połamane na wysokości 2-3 metrów. Przy jakiejś zajezdni autobusowej w środku lasu wyjeżdżam na asfalt i jadę nim do drogi nr 17 i dalej nią w kierunku Mieni. Singielka nad rzeką oczywiście nie pominąłem. Bardzo fajnie się jechało chociaż tutaj też co jakiś czas leżały drzewa. Dalej pojechałem w kierunku Świdra i niebieskim szlakiem nad rzeką dojeżdżam do Józefowa. Nad rzeką jeszcze trochę ludzi mimo że już było sporo po 19. Wyjeżdżam na sfalt przy moście na granicy Otwocka i Józefowa i jeszcze przedemną ponad 20 km asfaltami w ruchu ulicznym. Taki powrót jest bardzo nudny, dłuży mi się mimo że prędkośc około 26-28 km/h. To dla mnie największa wada wyjazdów do MPK bo o ile dojazd jeszcze był spoko bo właściwie 80% trasy to ścieżka, to powrót już średni nic się nie dzieje i jeszcze trzeba na samochody uważac. Trzeba by trochę lepiej obczaic teren żeby robic jakąś fajną pętelke i wyjeżdżac też w Wawrze. Jazda dzisiaj też bez żadnego planu i w różnym tempie chociaż większośc w drugiej strefie.