Przez beznadziejną pogodę i szereg różnych spraw znowu prawie cały tydzień bez roweru. Dzisiaj udało się chwilę pojeździc, więc zeby nie paśc w Szydłowcu znowu na Agrykolę. Czasu jednak dużo nie miałem więc tylko 12x i po razie Dolna i Belwederska. Wszystko z blatu. Dzisiaj na wyższym pulsie niż ostanio pod koniec podjazdu prawie zawsze ponad 185. Podejrzewam, że to przez to, że piłem wcześniej kawę. A jak nie to jakiś spadek formy:( No i złapałem gdzieś po drodzę gumę w tylnym kole, na szczęście powietrze zeszło później.
Odpuściłem dzisiaj maraton w Lublinie więc trzeba chociaż trochę w zamian pojeździc. Chciałem około południa wyskoczyc na dłuższą wycieczkę, ale jak tylko się zacząłem ubierac to się rozpadało. Zdecydowałem więc wieczorem potrenowac trochę podjazdy na Agrykoli. Wcześniej trochę przesmarowałem rower, ale niestety strzelanie w okolicach korby dalej nie ustaje:( Strasznie mnie to denerwowało dzisiaj. Agrykolę zrobiłem 13 razy i do tego po razie Belwederską i Dolną. Więcej już nie chciałem bo trochę kropiło było mi chłodno. Na zjeździe prawie też rozjechałem psa - małego yorka, który mnie wogle nie słyszał i wychamowałem w ostaniej chwili.
Identycznie jak wczoraj, zaraz po pracy meczyk - na szczęście dzisiaj ciekawy:), a potem do Kabackiego. Dzisiaj w zasadzie E2 z trzema mocniejszymi akcentami (do 180)- na singlu skrajem, górą za zajezdnią metra i po polach w piachu. Wyszły z tego takie trzy interwały. Na początku miałem trochę w górę i w dół poojeździc po skarpie, ale jak stanąłem na 30 sekund żeby się odlac to zleciały się takie hordy komarów, że chyba jeszcze takich w życiu nie widziałem! Momentalnie obsiadło mnie kilkanaście i musiałem się zawijac. Wychodzi na to że w lesie na razie tylko szybsza jazda wchodzi w grę. Dzisiaj trochę zimniej, jechałem tak jak wczoraj na krótko i pod koniec już trochę marzłem, byc może to też przez wiatr, który przy powrocie miałem w twarz. Jazda niby nie jakaś mocna, ale teraz trochę czuję zmęczenie. W pewnym momencie, gdzieś po 70 minutach zaczęło mnie trochę bolec prawe kolano. Po kilkanastu minutach przeszło więc mam nadzieję, że to tylko chwilowe.
Po obejrzeniu kolejnego nudnego meczu na tych MŚ, ruszyłem na standoardową rundkę do Kabackiego. Dzisiaj pierwsza jazda po 8 dniowej przerwie urlopowej. Miało byc E2, ale wyszło mocniej sporo w 3 strefie. Dużo ludzi dzisiaj trenowało, w pewnym momencie zauważyłem kogoś w koszulce mazovii jakieś 200 metrów przedemną, jechał dośc szybko, ale spokojnie go doszedłem i potem pare km za nim pojeździłem. Opony tym razem na 3 atm i jeździło się bardzo dobrze. W lesie w miarę sucho, ale ścieżka przy Przyczółkowej dalej zalama. Średnia dzisiaj znowu wysoka, noga chyba coraz mocniejsza.
Kilka godzin przed wylotem na wczasy pojechałem jeszcze do Kabackiego. Po drodze sporo ludzi, szczególnie przy Świątyni Opatrznaści bo dzisiaj beatyfikacja ks. Popiełuszki. Dobrze mi się jeździło, szybkie tempo, pogoda idealna, ciepło i słonecznie. 2000 km przekroczone:)
Po wczorajszej ulewie wolałem się w teren nie zapuszczac więc pojechałem katowac podjazdy na Agrykolę. W sumie 15x, do tego po razie Belwederska, Książęca i do siebie pod Skarpę. Prawie wszystko z blatu tylko 2 razy na Agrykoli eksperymentalnie ze środkowej tarczy. Prędkośc w większości około 20 km/h. Ciepło, ale dośc wilgotno, dobrze że troszkę wiał wiatr. Raz nawet coś zaczęło kropic, ale po paru minutach przestało. Chociaż pewnie wieczorem i tak przyjdzie burza.
Po robocie podjechałem do serwisu na przegląd gwrancyjny. Coś tam przez 20 min podłubali i mogłem zabierać rower. Na pewno wyregulowali przerzutki bo teraz działają super, i jeszcze przesmarowali napęd. Ale co tam jeszcze sprawdzali to nie wiem. Potem pojeździłem jeszcze trochę po mieście. Najpierw do Kabackiego, ale tam duże błoto i nie chciało mi się babrać więc dalej asfaltami na cargo. Pooglądałem trochę samoloty i dalej żwirkami na pola i w kierunku domu. Puslometra nie miałem, ale jazda była taka mniej więcej na 140-150 hr.
Po południu wyruszyliśmy z Asią i Jarkiem na standardową traskę do Kabackiego. Pogoda idealna, chociaż troszkę wiało. Ludzi jak zwykle w weekend pełno.
Ale mi się dzisiaj nie chciało. Chyba z 40 minut dumałem czy iść się zmęczyć czy nie. W końcu jednak się zmusiłem i o 10.40 wyskoczyłem na godzinkę na Kopę Cwila. Niewątpliwa zaleta rannego jeżdzenia to taka że nie ma prawie ludzi i nie trzeba tak uważać przy zjeżdżaniu. Chociaż raz próbował mnie dzisiaj atakować jakiś kundel jak wjeżdżałem, ale na szczęście właścicielka go uspokoiła. Zrobiłem w sumie 20 podjazdów w jakieś 40 minut, w tym 12 po chodniku z różnych stron, 4 po trawie od wschodu i 4 od północy.
Wczoraj udało mi się doprowadzić rower do porządku po maratonie, a dzisiaj rano o 10 przed pracą wyskoczyłem na 2 godzinki pokręcić do Kabackiego. Następny maraton pewnie dopiero za miesiąc więc trzeba mocniej potrenować Mimo dnia pracy w lesie spotkałem kilkadziesiąt osób, w większości biegaczy i spacerowiczów, ale rowerzystów też kilku było w tym jeden który jeździł podobne rundki do mnie tyle że w przeciwnym kierunku. Oprócz standardowych 2 kółek zaliczyłem jeszcze singiel na południwym skraju i jazdę po skarpie na tyłach metra. Cała jazda to E2, chociaż na początku nie mogłem przekroczyć 150 uderzeń. Dzisiaj trochę chłodniej niż w ostanich dniach, do tego silny wiatr, który w stronę lasu wyraźnie pomagał, a spowrotem trochę przeszkadzał.